Kościół, który często mijał, był zwykle zamknięty. Tego dnia jednak drzwi były otwarte. Nie planował tam wejść i do dziś nie wie, czemu to zrobił. Wewnątrz nie było nikogo, ale on miał pewność, że ktoś na niego patrzy. W ciągu kilku sekund zmieniło się jego życie.
Marco Cicioletti pochodzi z Włoch. Ma żonę, dwie córki. W jego domu jest wiele zwierząt. Prowadzi rodzinne centrum terapii dla chorych, w którym wykorzystywane są zwierzęta. I choć to stanowi źródło utrzymania jego rodziny, nie jest centrum życia. Odkąd w 1992 roku uwierzył w Chrystusa, nie ustaje w dawaniu świadectwa i nauczaniu o jego miłości, na co ma zgodę biskupa Terni Franca Gualdriniego oraz jego następcy abp. Vincenza Paglii. Jedna z jego podróży wiodła do Polski, do Lublina, gdzie opowiedział swoją historię.
Dwaj wujkowie - ksiądz i biskup
– Kiedy byłem chłopcem, wzrastałem w rodzinnie, w której jeden z moich wujków był księdzem, a drugi biskupem. Z tego powodu mogę powiedzieć, że nikt z nas nie był wolny. Mówiono o nas nie jak o autonomicznych osobach, tylko jako kuzynach biskupa. Zmuszony byłem chodzić często do kościoła, bo wypadało, żeby kuzyni biskupa chodzili do kościoła, ale nikt z nas za bardzo w Boga nie wierzył – mówił Marco.
Mając 16 lat, Marco nie był już dłużej w stanie znieść Kościoła. – Mój wujek biskup przewodził diecezji, która miała długi, i nie mieli jak ich spłacić. Natomiast mój drugi wujek ksiądz, który chyba nie powinien być księdzem, tylko prowadzić jakiś biznes, był bardzo bogaty. Jedyny powód, dla którego został księdzem, był taki, że moja babcia wyszła za mąż, zaszła w ciążę, ale wybuchła wojna i mąż babci poszedł przed narodzeniem dziecka na wojnę, z której nie wrócił. Tak mój wujek nigdy nie poznał swego ojca. Babcia uznała, że dobrym pomysłem na wychowanie chłopca będzie wysłanie go do seminarium, by się uczył, i tak z rozpędu został księdzem. Z czasem stawało się jasne, że ma szczególny dar do biznesu i giełdy, a nie do kapłaństwa. Jeden więc biskup ma długi, drugi ksiądz ma pieniądze. Biskup prosi kuzyna księdza o pożyczenie kasy. Zaczynają na siebie krzyczeć i kłócić się w mojej obecności. To była iskra, która sprawiła, że postanowiłem opuścić Kościół. W pokoju, w którym się kłócili, stała taca z ofiarami, rzuciłem ją im pod nogi i powiedziałem: „To jest wasz Bóg”, po czym wyszedłem – opowiada Marco.
Porwany przez życie
– Zacząłem robić to, co młodzi ludzie po prostu robią. Bawić się, rozrabiać, zdobywać dziewczyny. Nie byłem zainteresowany Jezusem, ale w szkole była obowiązkowa jedna godzina religii. Mieliśmy księdza, który prowadził religię, ale miał wielkie problemy z wiarą i zamiast mówić o Jezusie, zaczął nam mówić o rozmawianiu z duchami. Zaczęliśmy więc taką grę: używaliśmy monety i ona naprawdę się poruszała. Nie wiedziałem wtedy, że do mojego życia zapraszam niepotrzebną rzeczywistość – podkreśla.
Na początku nic się nie działo. Zaczął studia, miał dziewczynę, zamieszkali razem. – Uwielbiam pić kawę, bawić się, jeść lody, spotykać się z ludźmi. Nasze mieszkanie więc było zawsze otwarte i ciągle mieliśmy gości. Któregoś dnia szedłem na uniwersytet i nagle poczułem się sparaliżowany przez strach. Starałem się walczyć z tym dziwnym uczuciem i jakoś dotarłem na uczelnię. Usiadłem na zajęciach i poczułem, że zaraz zemdleję. Moje serce zaczęło dziwnie bić, było mi bardzo zimno i rzeczywiście zemdlałem.
Nie mogłem tego znieść
Ocucono mnie, wróciłem do domu. Przyszli moi przyjaciele, zaprosić mnie na imprezę, i znów poczułem strach. Zacząłem się bać wychodzić z domu. Jedyne, co byłem w stanie zrobić, to pójść do sklepu. Chodziłem więc, ładowałem zakupy do wózka, a potem odkładałem na miejsce. Byłem jak szaleniec. Powodem, dla którego to robiłem, było oswajanie strachu. Tylko w sklepie się nie bałem, chodziłem więc do sklepu nie po zakupy, ale dla terapii – daje świadectwo Marco.
Wszyscy wiedzieli, że coś jest z nim nie tak. – Któregoś dnia dwóch moich przyjaciół, których znałem od dziecka, zaczęło mówić o Jezusie. Nie mogłem tego znieść, zacząłem ich atakować i nawet nienawidzić. Pytałem, co się stało, przecież zawsze ich lubiłem. Po dwóch latach oni wciąż mieli w sobie mnóstwo radości, a ja ich niecierpiałem i nie byliśmy już przyjaciółmi – przyznaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.