Nie zawsze można kogoś zatrzymać. Zawsze można zostawić otwarte drzwi.
Jednych bolą, inni nie skrywają satysfakcji. Odejścia. Były od zawsze. Kiedyś, gdy wszechobecne media nie śledziły każdego kroku, mało kto o nich wiedział. Ale i styl odejść był inny. Bez trzaskania drzwiami. Choć powody były, są i będą złożone. Nigdy nie będzie winna jedna strona. Ta odchodząca. Ktoś się pogubił, ktoś mu w tym pomógł. Dawni przyjaciele (jeśli dawni, byli przyjaciółmi?) ukradkiem przechodzili na drugą stronę ulicy, udając, że nie widzą. Inni, widząc problem, czekali, aż się utopi, by móc z satysfakcją powiedzieć: a nie mówiłem…
Nie miałem komu opowiedzieć o swoich problemach… Trochę jak z tym chromym nad sadzawką. „Nie mam człowieka…” Czyli brak słuchu z jednej, lęk przed odrzuceniem z drugiej strony. Wspólnota eucharystyczna owszem, relacje, więzi, odpowiedzialność za siebie nawzajem, już gorzej.
Oddajmy głos praktykowi. Jean Vanier w jednej ze swoich książek pisał: „dopóki niektórzy ludzie będą się bali wypowiadać ze strachu przed osądem lub odrzuceniem; ze strachu, że zostaną uznani za ‘głupków’ – dopóty jest to dowodem, że musimy dalej się rozwijać. Sercem wspólnoty musi stać się słuchanie drugiego człowieka – słuchanie serdeczne i pełne szacunku, które odnajdzie w drugim człowieku to, co w nim najpiękniejsze i najprawdziwsze.”
Być może jedną z przyczyn odejść są te wszystkie sytuacje, gdy słuchanie serdeczne i pełne szacunku zamieniono na stawianie warunków. Bo postawić przed bliźnim koszyk pełen pobożnych życzeń i obietnic bez pokrycia jest łatwo.
Wśród wielu kwiatków Jana Pawła II jest opowieść o spotkaniu z księdzem, który porzucił kapłaństwo i skończył jako bezdomny. Ktoś wpadł na genialny pomysł, by umożliwić mu spotkanie z papieżem, a ten, ku zdumieniu obserwujących, poprosił go o spowiedź. Wystarczyło tylko i aż tyle, by wrócił. Bo odkrył to, co w nim najpiękniejsze i najprawdziwsze.
Wczoraj (wtorek) minęła siedemnasta rocznica śmierci Marka Kotańskiego. Ileż wiary w człowieka musiał mieć twórca Monaru! Przecież każdy, kto choć odrobinę orientuje się w pracy z narkomanami wie, że sukces nie jest w niej gwarantowany. Tymczasem on otwierał drzwi także przed tymi, którzy po kilka razy uciekali, by wrócić w objęcia narkotyków.
Do świętego Franciszka Salezego przyszła kobieta. Wchodząc do gabinetu biskupa trzasnęła drzwiami a następnie zapytała: co zrobić, by zostać świętą. „Niech pani po cichu zamyka za sobą drzwi.” Dziś, gdy coraz częściej to nie wchodzący, ale wychodzący trzaskają drzwiami, zamiast moralizowania trzeba podejść i sprawdzić, czy aby drzwi się nie zatrzasnęły. I na wszelki wypadek je uchylić. Jak ów proboszcz, który po załatwieniu wszystkich związanych z „wypisaniem się z Kościoła” formalności podał na pożegnanie rękę mówiąc: proszę pamiętać, że zawsze można wrócić.
Nie jest sztuką pomóc komuś odejść. Sztuką jest pomóc mu wrócić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.