48 osób zginęło, a co najmniej 66 odniosło obrażenia po przejściu w czwartek fali m. in. gorących gazów i popiołu - rezultatu kolejnej, niezwykle silnej erupcji wulkanu Merapi na indonezyjskiej wyspie Jawa - podała agencja AP.
Wcześniejsze doniesienia mówiły o 12 ofiarach śmiertelnych i 50 osobach z obrażeniach, przede wszystkich z rozległymi poparzeniami. Oznacza to, że od przebudzenia się wulkanu Merapi 26 października życie straciły już 92 osoby.
"Obawiamy się, że liczba zabitych jeszcze wzrośnie, bo mówi się, że w strefie dotkniętej katastrofą znajdują się kolejne pogrzebane ciała" - powiedział rzecznik szpitala w pobliskim mieście Jogyakarta, leżącym w odległości ok. 25 km od wulkanu.
Wbrew przewidywaniom ekspertów, którzy sądzili, że po serii erupcji ciśnienie w kraterze Merapi opadnie, wybuchy przybierają na sile. W środę Merapi wyrzucił na wysokość 6 km ogromną chmurę sadzy, która pokryła tereny w promieniu 250 km.
W czwartek z Merapi zaczęły wydobywać się tzw. lawiny piroklastyczne - złożone z gorących gazów wulkanicznych, popiołu i fragmentów skalnych - które spływają zboczem wulkanu z prędkością dochodzącą do 100 km na godzinę, paląc wszystko na swej drodze.
Władze postanowiły zwiększyć strefę zagrożenia, z której ewakuowani są okoliczni mieszkańcy; teraz rozciąga się ona w promieniu 20 km od krateru.
Ponad 100 tys. osób przebywa w tymczasowych obozach w pobliżu miasta Jogyakarta.
Do erupcji Merapi dochodzi średnio co cztery lata. Ostatni wybuch nastąpił w czerwcu 2006 roku, a w jego następstwie zginęły dwie osoby. Z kolei w wyniku wybuchu w 1994 roku śmierć poniosło 60 osób, a w 1930 roku - 1400 ludzi.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.