Od Garies do Nababiep – relacja z 21-24.10 Dziś przebyłem 30 mil-oj !-ciężko tak, że trudno wysłowić! Sił tak mało, tak mało Maryś- a to trzeba! Do granicy jeszcze 120 mil.
- Panowie, z chlebem, z chlebem! – czyli refleksje nie tylko kulinarne
Trasa z Kamieskroon do Springbok minęła nam jak z bicza strzelił. Wzmocnieni domowymi pieleszami ruszyliśmy pełną parą. Zdecydowanie obniżyła się temperatura, nawet te górki nie wydają się takie złe. Po 40 kilometrach robimy sobie przerwę, trzeba coś zjeść. W menu mamy zupki chiński o smaku steka, chleb tostowy podawany z fasolką oraz przepyszną rybę w sosie pomidorowym. Panie mają pierwszeństwo, chociaż jesteśmy oczywiście za równouprawnieniem.. Kończy się ono wtedy, gdy trzeba ciężką szafę wnieść na 10 piętro. Kolejne zupki stoją w kolejce, fasolka nie może się już doczekać, chłopcy dobierają się do ryby.
- Panowie, z chlebem, z chlebem!
Skończył się gaz w naszej kuchence, ekspert Grześ dokonuje zmiany. Nagle patrzymy, a gaz cieknie mu palcach, Grześ wykonuje ewolucje niczym Majewski i rzuca butlą dobre 20 metrów. Czekamy na wybuch, na szczęście nie tym razem. Kolej na drugą butlę – ostatnią. Do próby podchodzi Leszek, najbardziej doświadczony w bojach. Wkręca palnik… i co, i powtórka z rozrywki! Gaz cieknie po palcach, rozlewa się na drogę, kolej na obrót, prawidłowe wyprowadzenie butli, czysto oddany rzut, ale niestety na oko rzut był krótszy. Bezapelacyjnie wygrał Grześ – techniką i odległością. Wybuchu tym razem też nie doświadczyliśmy. Dzieci, pamiętajcie nie róbcie tego w domu!!! Dzieci, zapałki i niektórzy dorośli równa się niebezpieczeństwo. Od tej pory koniec z makaronem zmieszanym z ryżem i wszystkim, co akurat mamy – z zupkami, herbatkami, kawkami, budyniami, roztapianiem czekolady nad ogniem. Koniec końców wszyscy się najedli, my zjadłyśmy zupkę na ciepło a chłopcy na sucho…
Odnawiając nadwątlone siły w Springbok
Późnym wieczorem docieramy do Springbok, miasta otoczonego ze wszystkich stron górami. Jesteśmy głodni, zmarznięci i nie mamy koncepcji na nocleg. Jak szaleć to szaleć, najpierw jedzenie, spanie może poczekać. W restauracji zamawiamy po steku z frytkami i dużą surówkę. Dyskutujemy o odwiecznym problemie a mianowicie roli kobiety w dzisiejszym świecie. Czy powinna wychowywać dzieci, czy zarabiać pieniądze, czy dzieci matek samorealizujących się są szczęśliwsze, czy wręcz przeciwnie i wreszcie co znaczy termin kobieta samorealizująca się.
Prawdą jest drogie panie i panowie stwierdzenie, że kobiety są z Wenus a mężczyźni z Marsa i tylko czasami spotykamy się na tej samej planecie. Podchodzi do nas mężczyzna i pyta, czy jesteśmy z Polski, ponieważ wydaje mu się, że do rowerów doczepiona jest polska flaga. Zapraszamy go do stołu i pytamy skąd zna nasze barwy, ponieważ najczęściej mylono nas z Duńczykami, Holendrami albo Niemcami. Okazało się, że Zoran jest Serbem, przyjechał tu wiele lat temu i jest obecnie w-ce dyrektorem kopalni diamentów .
Pyta nas, czy mamy gdzie spać, bo jeśli nie, to jego szef wyjechał i możemy spać u niego. Myśleliśmy już, że wyczerpaliśmy cały zapas szczęścia, a tu taka niespodzianka. Spędziliśmy tam cały weekend, penetrując okoliczne górki, odnawiając nadwątlone siły, uzupełniając braki żywieniowe, odsypiając przegadane godziny. W Springbok pożegnaliśmy też Leszka, który wracał do Polski. Śmialiśmy się, że Grzesiu musi teraz uważać, ponieważ absolwenci AWF Poznań powoli eliminują pozostałych członków ekipy. Nasz gospodarz zaprosił nas do zwiedzenia muzeum kopalni diamentów oraz samej kopalni. Na miejscu jednak okazuje się, że brakuje nam odpowiednich poświadczeń i nie możemy tam wejść.
Choć na chwilę odłożyć nasz powrót w czasie…
Niepocieszeni ruszamy dalej, wybieramy znowu „death road”, aby zasmakować trochę adrenaliny. Jest strasznie gorąco, nie wierzymy własnym oczom, ale termometr wskazuje 53 stopnie, bez jakiegokolwiek ruchu pot leje się stróżkami. Przed nami 20 kilometrów piachu, kamieni i do niczego niepodobnej suchej roślinności. Asia zakopuje się w piasku, przewraca się. Jadę blisko niej, a starając się uniknąć zderzenia, wpadam w okoliczne krzaki. Myślę, że pamiątkę po nich na moich nogach „przywiozę” do Polski.
Dojeżdżamy do N7, jakże miło jest jechać po równym asfalcie, mimo tego, że wiatr wieje nam w twarz… Przynajmniej nas trochę ochłodzi:) Dzisiejszą noc spędzamy na Komisariacie Policji w Steinkopf. Panowie policjanci lokują nas w pokoju przesłuchań i informują, że musimy zniknąć jutro wcześnie rano.
To nasza ostatnia noc przed Vioolsdrif, jesteśmy zmęczeni, głodni, spaleni słońcem, odwodnieni, ale rządni kolejnych kilometrów, kolejnych wyzwań. Myślę, że tylko Ci, którym dane było przeżyć wspaniałą przygodę z Afryką Nowaka są w stanie to zrozumieć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.