Zszokowani i zażenowani dyplomaci na całym świecie próbują znaleźć odpowiedź na ujawnienie przez media depesz dyplomatycznych USA zdobytych przez portal Wikileaks. Dokumenty wywołały falę, której następstwa są na razie nieprzewidywalne - pisze agencja AFP.
Włoski minister spraw zagranicznych Franco Frattini nazwał ujawnione przez Wikileaks materiały "11 września światowej dyplomacji", podważającym "wszystkie relacje oparte na zaufaniu między państwami".
Europejscy sojusznicy Waszyngtonu bronili w poniedziałek Białego Domu, który uznał, że "nieodpowiedzialne i niebezpieczne" opublikowanie tych dokumentów może zagrozić życiu wielu ludzi.
Londyn potępił "wszelkie nieautoryzowane publikacje poufnych informacji" mogące "zagrozić bezpieczeństwu międzynarodowemu".
Publikację potępił premier Wielkiej Brytanii David Cameron, który dodał, że "ważne jest, aby rządy mogły działać na zasadzie poufności mając do czynienia z tego typu informacjami, a ujawnienia ich jest niebezpieczne".
Rzecznik francuskiego rządu Francois Baroin oświadczył, że jego kraj "solidaryzuje się z amerykańską administracją" w obliczu opublikowania sekretów dyplomatycznych, które uznał za zagrażające "władzy i niezawisłości demokracji".
Z kolei rzecznik francuskiego MSZ Bernard Valero oświadczył, że nie potwierdza "żadnych wypowiedzi" przypisywanych przedstawicielom tego kraju przez WikiLeaks.
Podczas gdy ONZ nie chciała bezpośrednio komentować zbierania przez amerykańskich dyplomatów informacji na temat jej pracowników, szef belgijskiej dyplomacji Steven Vanackere skrytykował "mieszanie pracy dyplomatycznej i szpiegostwa".
Na Bliskim Wschodzie premier Izraela Benjamin Netanjahu ujawnił rozpowszechnione w krajach arabskich obawy dotyczące programu atomowego Iranu. Wyraził nadzieję, że przywódcy tych krajów "będą mieli odwagę powiedzieć otwarcie, co myślą".
Amerykańscy sojusznicy w regionie Zatoki Perskiej zachowywali w poniedziałek kłopotliwe milczenie w obliczu informacji ujawniających ich podwójne standardy: z jednej strony publiczne apele o pojednanie polityczne z Teheranem, z drugiej poufne wezwanie do władz amerykańskich popierające interwencję militarną. Wikileaks ujawnił, że król Arabii Saudyjskiej Abd Allah zaapelował do Stanów Zjednoczonych, by zaatakowały Iran.
"To wszystko jest bardzo negatywne. Nie pomoże w zdobyciu zaufania" - ocenił anonimowo jeden z doradców saudyjskiego rządu.
Z kolei prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad oznajmił, że informacje ujawnione przez Wikileaks są bezwartościowe i nie wpłyną na relacje Iranu z innymi państwami.
"Naszym zdaniem te informacje nie wyciekły. Uważamy, że zostały zebrane z myślą o publikacji i realizują cele polityczne" - oświadczył Ahmadineżad. Dodał, że odpowiedzialne są za to władze USA.
Również prezydent Afganistanu Hamid Karzaj ocenił, że informacje te nie wpłyną na relacje amerykańsko-afgańskie.
"To nie będzie miało wpływu na strategiczne relacje pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Afganistanem" - oświadczył rzecznik afgańskiego prezydenta Wahid Omer.
Według informacji Wikileaks amerykańscy dyplomaci uważają, że brat prezydenta Afganistanu, Ahmed Wali Karzaj, jest skorumpowany i zamieszany w handel narkotykami.
Z kolei Australia, której obywatelem jest założyciel Wikileaks Julian Assange, zapewniła, że poprze Waszyngton w razie procesu przeciwko portalowi, a miejscowa policja sprawdza, czy nie zostało złamane australijskie prawo.
Zdaniem australijskiego prokuratora generalnego Roberta McClellanda opublikowanie korespondencji dyplomatycznej może zagrażać bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników w tym Australii.
"Australia popiera wszelkie działania prawne, w które może być zaangażowana. Stany Zjednoczone mogą być ich źródłem, ale australijskie instytucje im pomogą" - zapowiedział McClelland.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.