Ciągłe przesadzanie, zwłaszcza już starszej rośliny to ryzyko, że kiedyś tego nie wytrzyma i uschnie.
Dziś V niedziela wielkanocna (mogłaby nazywać się Niedzielą Winnego Krzewu i Latorośli), u wschodnich chrześcijan – Wielkanoc, w Polsce, uznanej przez Rosję za kraj nieprzyjazny, święto flagi, a epidemii w naszym kraju, obecnie mocno hamującej, dzień 425. Jutro i cała przyszłość, jak zawsze, w rękach Boga.
Jakich zmian można się w najbliższych latach spodziewać w polskim Kościele? Retoryczne to pytanie zadaję w kontekście ciekawego (może tylko dla mnie) wywiadu z przewodniczącym Rady KEP ds. Apostolstwa Świeckich, biskupem Adrianem Galbasem. W kontekście – twór nazwany Kongresem Katolików i Katoliczek. Jako ten, który „ już sobie w Kościele wymościł” – jak to napisał o mnie pewien świecki krytyk – niespecjalnie mam ochotę o samej inicjatywie się wypowiadać. Wiadomo, muszę bronić swojej pozycji, wygodnego miejsca pracy, więc muszę też pisać co piszę, swoje własne poglądy chowając głęboko pod grubym makijażem lizusostwa. Przecież niemożliwe, by człowiek świecki mógł mieć takie jak ja poglądy. No to ugryzę się w język. Biskup Galbas zwrócił jednak w tym wywiadzie uwagę na potrzebę dobrej formacji do i kapłaństwa i kapłańskiej. Uwzględniającej także prawidłowe kształtowanie relacje duchowny – świecki. I właśnie na marginesie tematu formacji kapłanów chciałby zauważyć jedną, moim zdaniem bardzo ważną rzecz.
Że formacja przyszłych kapłanów za bardzo przypomina formację zakonną to truizm, o którym mówiło się już kilkadziesiąt lat temu. Niestety, to jest problem. Ważny problem celu tej formacji. O ile bowiem zakonnik całe przyszłe życie ma spędzić w tej zakonnej wspólnocie, a więc musi to życie poznać, doń się przygotować, o tyle miejscem życia przyszłego kałana będzie parafia, nie, jak to się czasem mówi „diecezjalne prezbiterium” (czyli ogół kapłanów danej diecezji). Do życia w parafii powinien więc być przygotowywany, nie do życia w kapłańskiej wspólnocie. Tymczasem potrydencka formacja wygląda dziś tak, że młodzieńca odcina się od parafii, wspólnoty w której dotąd żył (paroletnie skoszarowanie), przyzwyczaja do życia „zakonnego”, a po paru latach życia zupełnie innymi sprawami, życia trochę pod kloszem, z ewentualnymi epizodami „praktyk”, wysyła się go do pracy w innej parafii.
Znam tłumaczenia. Chodzi o to, żeby tego młodego człowieka dobrze ukształtować; żeby dać okazję do zerwania z tym co w jego przeszłości nie było dobre. I jest w tym wiele racji. Tyle że ta przeszłość właśnie, czasem i niedobra, ta parafia, w której żył, te wspólnoty, których był członkiem, to właśnie to środowisko, w którym zrodziło się jego powołanie.... Wychowywanie przez wykorzenianie człowieka z tego czym żył wcześniej to bardzo ryzykowny pomysł. Naprawdę. Uda się albo się nie uda. Warto w tym kontekście pamiętać słowa Jezusa o tym co się dzieje, gdy zły duch opuszcza człowieka, a owa pustka nie zostanie zapełniona czymś wartościowym: zły duch wraca zapraszając jeszcze inne złe duchy...
A na tym problem wykorzeniania się nie kończy. Młody ksiądz idzie do jednej parafii, potem drugiej, trzeciej (już nie jest wtedy młody) czasem następnej i następnej. I tak czasem do końca życia: co parę lat radykalna zmiana, wyrwanie z jednego miejsca, jednej wspólnoty i próba ponownego zasadzenia się w nowym; ponowne nawiązywanie relacji, odnajdowanie nowych współpracowników itd. itp. Łatwe to na pewno nie jest. I choć może pomóc człowiekowi stać się naprawdę wielkim, równie dobrze może go po prostu zniszczyć; sprawić, że uschnie.
Stary już jestem, wiele widziałem i dlatego wiem, że to naprawdę jest problem. Także dla parafian. Nowy ksiądz przychodzi, za jakiś czas klują się w jego i parafianach pomysły na coś dobrego, trwa to rok, dwa, a potem się kończy. No wiem: niektórzy tłumaczą, że jak to dzieło Boże, to przetrwa, a jak zbudowane na człowieku, to nie było warto. Tyle że takie stawianie sprawy to grzech przeciwko drugiemu przykazaniu. Tak, to wystawianie Boga na próbę. Działanie w stylu „rozwalmy to, a jak Bóg tego chce, to niech się sam o to zatroszczy”. Nie mówiąc już o tym, że takie ciągłe uniemożliwianie kapłanowi zapuszczenia głębiej korzeni stawia go w roli pracownika, który ma zrobić swoje i koniec. Mocno utrudnia mu to bycie tym, kim też powinien być; duchowym przewodnikiem, ojcem...
Dziś, gdy słyszymy w Ewangelii jak ważne jest trwanie w Chrystusie warto pamiętać też o tym trwaniu w czysto ludzkiej wspólnocie, o naturalnej dla każdego człowieka potrzebie więzi z innymi, dobrych relacji i wszystkich temu podobnych. Bo i te są człowiekowi potrzebne. Bez nich człowiek po prostu usycha.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.