Zawieszenie funkcji rodziców chrzestnych i świadków bierzmowania nie musi oznaczać braku. Może być szansą na rozwój dojrzałej wiary.
Informacja o zawieszeniu na dwa lata funkcji rodziców chrzestnych i świadków bierzmowania we włoskiej diecezji Viterbo nie wzbudziła specjalnego zainteresowania w Polsce. Choć należało by się spodziewać burzliwej dyskusji. Szkoda, bo argumenty, na które wskazywał tamtejszy ordynariusz, biskup Lino Fumagalli, uzasadniając swoją decyzję, każą zastanowić się, czy nie warto było by pokusić się o podobny eksperyment u nas. Jakie to argumenty?
Po pierwsze wybór rodziców chrzestnych i świadków bierzmowania „w innym celu i z innych powodów niż wymagane przez ich szczególną rolę”. Nie trzeba być bystrym obserwatorem i posiadać szczególne predyspozycje analityczne by zauważyć, że innym powodem, z reguły najważniejszym albo ważnym, jest status materialny kandydata i jego prestiż społeczny. Tymczasem Kodeks Prawa Kanonicznego i cała tradycja mówi, że jego rolą, najważniejszym zadaniem, jest „pomagać, żeby ochrzczony prowadził życie chrześcijańskie odpowiadające przyjętemu sakramentowi i wypełniał wiernie złączone z nim obowiązki”(KPK 872). Co oczywiście nie musi oznaczać, że rodzice dziecka mają szukać do tej roli kandydata świętego. Wystarczy, by był „człowiekiem drogi”. To znaczy wzrastał w wierze, żył Ewangelią i karmił się Eucharystią. Jak ważna jest ta cecha kandydata na chrzestnego świadczy powtórzenie przez Kodeks warunku o prowadzeniu życia chrześcijańskiego w kan. 874, & 1., p. 3.
W tym momencie pojawia się drugi, wskazany przez biskupa Lino problem. Są nim osoby mające przeszkody kanoniczne i związane z tym kłopoty proboszczów nie zawsze (albo najczęściej) rozumianych przez rodzinę, gdy odmawiają przyjęcia niektórych kandydatów. Wspomniane kłopoty mają nie tylko duszpasterze. Także świadomi swojej roli rodzice. Pamiętam usłyszane przed kilkoma miesiącami wyznanie pewnej rodziny. „Proszę księdza, coraz trudniej znaleźć, nawet pośród najbliższych, kogoś, kto do tej roli będzie się nadawał i spełniał warunki”. Przy czym przekonać ewentualnego kandydata na chrzestnego to raz; dwa to przekonać rodziców dziecka. Czasem trudniej z ostatnimi niż z pierwszymi.
Rodzice coraz częściej argumentują, że dziecko musi mieć chrzestnego, a oni innego kandydata nie mają. Otóż nie musi. We wspomnianym kanonie 872 czytamy: „Przyjmujący chrzest powinien mieć, jeśli to możliwe, chrzestnego”. Z czego można wyciągnąć wniosek, że w przypadku braku takiej możliwości, nie musi mieć. Co nie oznacza braku potrzeby kogoś, kto rolę chrzestnego przejmie, stanowiąc wsparcie na drodze do dojrzałej wiary (nie mylić z bierzmowaniem!). Zwłaszcza w sytuacji, gdy proszący o chrzest rodzice też chodzą po kościelnych peryferiach. Zatem kto w miejsce chrzestnego?
Odpowiedź na pytanie daje opublikowany we wtorek List Antiquum ministerium, w którym Franciszek ustanawia posługę katechety. Misja, jaką Kościół chce im powierzyć w dużej mierze pokrywa się z zadaniami, jakie powinni, a nie zawsze wypełniają rodzice chrzestni. Katecheta „powołany przede wszystkim po to, by wyrazić swoje kompetencje w posłudze duszpasterskiej przekazywania wiary, która rozwija się na różnych swych etapach: od pierwszego głoszenia, które wprowadza w kerygmat, przez nauczanie, które czyni świadomymi nowego życia w Chrystusie i przygotowuje w szczególności do sakramentów inicjacji chrześcijańskiej, aż po formację stałą, która pozwala każdemu ochrzczonemu być zawsze gotowym „do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei” (1 P 3, 15). Katecheta jest zarazem świadkiem wiary, mistrzem i mistagogiem, towarzyszem i pedagogiem, który naucza w imieniu Kościoła. To tożsamość, która tylko poprzez modlitwę, studium oraz bezpośredni udział w życiu wspólnoty może rozwinąć się w odpowiedni sposób i z odpowiedzialnością”(AM, 6).
Warto przy okazji zwrócić uwagę na różnicę między ustanowioną przez Franciszka posługą a znanymi nam ze szkół katechetami. Przecież ostatni, ktoś zauważy, mają od swoich biskupów misję kanoniczną. Owszem, ale ta dawana jest na określony czas. Posługa katechety, związana, podobnie jak lektorat i akolitat, z liturgicznym błogosławieństwem, jest stała. Katecheta (a raczej nauczyciel religii) w szkole, towarzyszy uczniom określony czas (niekiedy tylko przez rok), przekazując im przewidzianą programem nauczania wiedzę. I z tej wiedzy ich rozlicza. Ustanowiony liturgicznym obrzędem katecheta pełni posługę w lokalnej wspólnocie. Dlatego musi brać „bezpośredni udział w życiu wspólnoty” i angażować się na każdym etapie rozwoju wiary, poczynając od głoszenia kerygmatu (ewangelizacja), poprzez przygotowanie do sakramentów inicjacji chrześcijańskiej, „aż po formację stałą” (mistagogia). Czyli ma być apostołem narodów i świętym Cyrylem Jerozolimskim, ewangelizatorem i mistagogiem w jednej osobie.
Nasuwa się oczywisty wniosek. Zawieszenie (w przypadku diecezji Viterbo ad experimentum, na dwa lata) funkcji rodziców chrzestnych i świadków bierzmowania, nie musi oznaczać braku. Może być dla samych ochrzczonych i bierzmowanych szansą na rozwój. Pod warunkiem, że w naszych, zwłaszcza tradycyjnych, nastawionych na przetrwanie od odpustu do odpustu, od rekolekcji do rekolekcji, parafiach, znajdziemy mężczyzn i kobiety „o głębokiej wierze i dojrzałości ludzkiej”, będących „uważnymi głosicielami prawdy wiary” i mających „już wcześniejsze doświadczenie katechezy” (AM, 8). W cywilizacji o której trudno mówić, że jest jeszcze chrześcijańska, ich stała posługa to dla Kościoła szansa. Którą możemy stracić gdy powiemy: przecież mamy zastępy katechetów w szkole…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.