Czym zaskoczy nas Afryka dziś? Czy będzie dla nas łaskawa, czy też znów każe nam zakosztować uczucia pragnienia, palącego skórę słońca lub szalejącej burzy z piorunami?
Budzą nas tym razem ludzkie głosy i o ludzkiej porze. Wychylamy zaspane i pogniecione snem twarze z namiotów i widzimy ciekawskie spojrzenia i roześmiane twarze dzieci . Wesoła gromadka towarzyszy nam przez cały proces przebudzania i pakowania. Znów mamy trochę więcej czasu, niż pierwotnie planowaliśmy. Zdarzenia i decyzje dnia wczorajszego pokrzyżowały nam plany z jednej strony, ale z drugiej – dały więcej swobody. Sadzamy więc nasz dobytek i nas samych na rowery w ten ostatni rowerowy dzień i… szybko z nich schodzimy. Offroad bowiem staje się tak bardzo offroadowy, że aż nieprzejezdny. Saharyjski wręcz piach na „drodze” nie pozwala pedałować. Trzeba pchać! Zlani potem docieramy do Engeli, do kościoła luterańskiego, w którym akurat trwa ślub. Co ciekawe, jest to ślub mieszany (biało-czarny) w tradycyjnej otoczce Owambo: śpiewy, śmieszne pokrzykiwania kobiet, kolorowe stroje. Miejscowy pastor, o rozbrajającym poczuciu humoru, udostępnia nam pomieszczenie, w którym możemy zostawić rowery i sakwy, pokazuje, gdzie jest Office (toaleta ), załatwia transport do Ondangwa. Z Ondangwa ruszamy zatłoczonym, pełnym dzieci (gdzie są rodzice??), dusznym busem do Windhoek. W osiem godzin przebywamy większość drogi, jaką pokonywaliśmy rowerem przez 3 tygodnie. I tak z Ondangwa przez Onyaanya, Otjivelo, Tsumeb, Otavi, Otjiwarongo, Okahandja do WINDHOEK! Znów wita nas Haiko. Czuję się, jakbym wracała do domu. Etap trwa. Jesteśmy w punkcie wyjścia. Wszystko zaczyna się od początku .
[Maja Piotrowska]
Przed opuszczeniem bardzo dla nas gościnnego Tsumeb spotykamy się na śniadaniu z Wernerem, aby pomóc mu w sporządzeniu notatki o nas do lokalnej tsumebskiej gazety. Rozmowy obfitują w wiele ciekawych informacji o samej Namibii, o kopalni w Tsumeb, o wodach zarówno podziemnych jak i powierzchniowych, a także o Owambolandzie, w który lada moment mieliśmy wkroczyć. Z Wernerem żegnamy się tylko na chwilę, żeby się spakować i ponownie spotkać na sesję fotograficzną „in action”. Jego zaangażowanie sugeruje, że będzie to zdecydowanie lepszy artykuł niż ten, który pojawił się w „Die Republiken”.
Ostatecznie zostawiamy za sobą Tsumeb – ostatnią białą osadę w Afryce Południowo-Zachodniej i udajemy się nad jezioro Otjikoto, które jest jednym z trzech niewysychających akwenów wodnych w Namibii. A powstało najprawdopodobniej na skutek zawalenia się stropu jaskini i przypomina swoim wyglądem kamieniołom. Pozostałe dwa to oddalone od niego o 20 km jezioro Guinas oraz podziemne jezioro o powierzchni 2 hektarów w jaskini Dragon’s Breath. Mieliśmy z Filipem chrapkę na 30-metrowy zjazd do wnętrza tejże jaskini, ale niestety właściciel ziemi, na której się ona znajduje, nie dysponuje odpowiednim sprzętem alpinistycznym.
Samo jezioro Otjikoto jest ważnym punktem historycznym. W 1915 roku wycofujące się wojska niemieckie zatopiły w jeziorze 10 armat oraz ponad 300 skrzynek amunicji. Część sprzętu została wydobyta z dna jeziora i umieszczona w muzeach w Tsumeb oraz Windhoek, natomiast reszta nadal spoczywa na ok. 55 metrach pod powierzchnią wody i stanowi jedyne w swoim rodzaju podwodne muzeum. Niestety zwiedzać mogą je tylko członkowie klubu nurkowego z Windhoek.
W czasach Nowaka w okolicy żyło mnóstwo dzikich zwierząt – lwy, likaony, hieny, a nad samym jeziorem spacerowały flamingi. Dzisiaj wszystko jest prywatną własnością, a przed wejściem rzecz jasna należy kupić bilet. Zamiast flamingów można podziwiać kozy i owce. Taka to teraz dzicz.
Mimo wszystko jest to ważne miejsce na trasie naszej podróży i postanowiliśmy umieścić tutaj jedną z Nowakowych tabliczek. Po krótkich rozmowach z właścicielem, wybraliśmy miejsce, którego nie da się przeoczyć udając się nad jezioro i własnoręcznie, każdy po jednej śrubce przymocowaliśmy ową tabliczkę. W tym miejscu chcielibyśmy podziękować jej sponsorowi – panu Sławomirowi Miłaszewskiemu. Specjalne podziękowania składamy również na ręce pani Joanny Gips, która ów sponsoring dla naszego etapu pozyskała.
Jeszcze gdzieś przede mną dwie farmy, a dalej już kraj murzyński, bezkresny, nędzarny i dużo trudnych, ciężkich nad wyraz dni tułaczych.
Nowak podróżował dalej przez ówczesny rezerwat, a dzisiaj już Park Narodowy Etosha. Niestety rowerami nie możemy wjechać na teren parku. Zabraniają tego przepisy. Poza tym w Parku Etosha nie jesteśmy górą piramidy pokarmowej. Dlatego też nasza dalsza droga prowadzi głównym asfaltem w głąb Owambolandu, a Nowakowe Namutoni zmuszeni będziemy odwiedzić dopiero, gdy przesiądziemy się z rowerów do samochodu.
Wraz ze zbliżającym się zmierzchem rozpoczynamy akcję „nocleg”. Tym razem po opuszczeniu głównej drogi trafiamy na „farmę lwa”. Właścicielami okazuje się małżeństwo na co dzień pracujące w Tsumeb, a podczas weekendu doglądające prac na farmie. Oczywiście już nie jesteśmy anonimowi, mówią, że dzisiaj machali do nas, kiedy nas mijali na drodze. Pierwsze lody przełamane, choć dla pracowników farmy nadal jesteśmy niczym UFO i przez baaaardzo długi czas przyglądają się jak to dziwni biali ludzie rozpakowują sakwy, rozstawiają namioty na trawie, gotują makaron itd. Pierwszy raz mamy okazję zobaczyć jak wygląda życie na murzyńskiej farmie. Prąd jest czasem, woda jest gdzieniegdzie, toaleta nie działa, ale za to kąpiel przy świeczce wprowadza miły nastrój.
Podczas wieczornych rozmów z państwem Gomachab po raz kolejny przekonujemy się, że w tym kraju wszyscy się znają. Pan Otis w młodości grywał w piłkę z Guntherem Hellinghousen, u którego mieliśmy okazję nocować tydzień wcześniej.
Spokój. Cisza. Rozgwieżdżone niebo. Tylko powoli czujemy, że nasza podróż zbliża się ku końcowi. Niestety.
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.