Niemcy stały się znacznie bardziej zależne gospodarczo od Pekinu, niż od Moskwy. Po niedawnym ujawnieniu akt, pokazujących skalę prześladowań w Regionie Autonomicznym Sinciangu, politycy powinni poważnie się zastanowić, "jakie zbrodnie są gotowi zaakceptować w imię dobrobytu" i biznesu - zauważa tygodnik "Spiegel".
Sinciang (Xinjiang), najbardziej wysunięty na zachód region Chin, zamieszkiwany jest m.in. przez wyznających islam Ujgurów. Dramatyczną prawdę o represjach wobec nich (aresztowaniach pod zarzutem terroryzmu, przetrzymywaniach w obozach internowania) mówią opublikowane poufne chińskie dokumenty - tzw. Xinjiang Police Files.
Dokumenty do których wgląd miał "Spiegel", przynoszą informacje o losach tysięcy Ujgurów. Akta te stanowią "największy jak dotąd wyciek danych z aparatu bezpieczeństwa Regionu Autonomicznego Sinciang" i powinny "skonfrontować międzynarodową społeczność z niepokojącą rzeczywistością autorytarnego reżimu".
Z akt wynika, że tylko w 2018 roku zatrzymano ponad 22 tys. Ujgurów, co stanowi ponad 12 proc. dorosłej populacji. "Przyczyny aresztowań bywają banalne, często groteskowe. () To prawdopodobnie największa akcja internowania od czasów stalinowskiego Gułagu. () Akta policyjne z Sinciang ujawniają paranoję i brutalność państwa policyjnego" - podkreśla "Spiegel" i zaznacza, że dokumentów mówiących o represjach Pekinu wobec Ujgurów "nie powinny ignorować szczególnie Niemcy, które uzależniły się od Pekinu bardziej, niż większość krajów na świecie".
Dramatyczna sytuacja w Sinciangu była w Berlinie znana już wcześniej, co potwierdza raport federalnego MSZ z października 2021 roku. Raport potwierdzał fakt bezprawnych aresztowań i masowych internowań, dotyczących "prawdopodobnie ponad miliona osób". "Istnieje obawa, że niektóre metody stosowane w Sinciangu mogą być teraz wprowadzane w innych regionach" - podkreślono w raporcie MSZ.
"Żaden kraj w Unii Europejskiej nie jest gospodarczo tak ściśle powiązany z Chinami, jak RFN. W ciągu ostatnich 20 lat obydwa te kraje czerpały wzajemne korzyści" - zauważa "Spiegel".
"Od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę Berlin doświadcza, jak niebezpieczna dla demokratycznego rządu może być zależność gospodarcza od państwa autorytarnego" - dodaje "Spiegel". Dodatkowo więzi biznesowe Niemiec z Chinami są znacznie szersze, niż te z Rosją.
"Niemcy muszą przemyśleć swój model gospodarczy. Mówiąc wprost, niemiecki dobrobyt opiera się na fakcie, że kupujemy tanie surowce od jednej dyktatury, Rosji, a następnie wytwarzamy produkty, by potem sprzedawać je do drugiej dyktatury w Chinach. To musi się skończyć" - komentuje Anton Hofreiter (Zieloni).
"Wielu obserwatorów na Zachodzie nadal postrzega chińskie władze jako stosunkowo przewidywalnego gracza. Większość nie wierzy, że Pekin byłby zdolny do działań militarnych takich jak te prowadzone przez Moskwę w Gruzji i Syrii, ani nawet wojny, jaką Putin rozpętał na Ukrainie. Ale odkąd do władzy doszedł Xi Jinping, kraj stwardniał: wewnętrznie, co widać w tłumieniu Ujgurów, oraz ideologicznie, co widać choćby po represjach w Hongkongu" - zaznacza "Spiegel".
Za czasach rządów kanclerz Angeli Merkel dyskutowano, jaki kierunek mają przyjąć relacje z Chinami. Wygrała opcja "zespołu biznesowego Merkel", który uznał Chiny za rynek zbytu dla niemieckich przedsiębiorców i był przekonany, że "poprzez współpracę będzie można wywierać wpływ na rządzony przez komunistów kraj". Jednak to poprzednik Merkel, Gerhard Schroeder, "zinstytucjonalizował coroczne podróże kanclerza do Państwa Środka, zwykle w dużym towarzystwie przedstawicieli biznesu" - opisuje "Spiegel".
"Czytając relacje z tamtych czasów, można być zdumionym ogromną bliskością, jaka istniała wówczas między Berlinem a Pekinem. Przykładowo w 2003 roku. Schroeder pojechał do Chin z planem sprzedaży Pekinowi fabryki plutonu i prowadzenia kampanii na rzecz zniesienia embarga na broń, nałożonego przez kraje zachodnie po stłumieniu powstania na placu Tiananmen". W kwestii Tajwanu kanclerz "rozumiał i podzielał punkt widzenia Pekinu" - przypomina "Spiegel".
"Liderzy niemieckich firm postrzegali Chińską Republikę Ludową jako ziemię obiecaną, na której można było zarobić pieniądze. () W Chinach celem był zysk, gdzie w przeciwieństwie do Niemiec nie był kwestionowany przez inicjatywy obywatelskie, grupy ekologiczne czy irytujące organy zatwierdzające" - dodaje "Spiegel".
Uważano, że w Chinach "wiele się zmieniło w wyniku dialogu z Zachodem", a kraj ten "stara się kroczyć we właściwym kierunku". "Była to kolosalnie błędna ocena, której towarzyszyła ta naiwna teoria +zmiany poprzez handel+, która przyświecała także polityce Niemiec wobec Rosji. Według tej teorii, wkrótce po otwarciu gospodarczym nastąpić miało otwarcie polityczne" - pisze "Spiegel".
W rzeczywistości handel sprzyjał zmianom w Chinach - aczkolwiek w innym kierunku, niż oczekiwano. Politycznie Chiny coraz bardziej zmierzały w stronę autokracji i państwa nadzoru. Gospodarczo - stopniowo uniezależniały się od zagranicznych technologii. "Problemem jest, że duża część niemieckiej gospodarki uzależniła się od Chin, trafiając w pułapkę niczym +indyki na rzeź+: tuczone na chińskiej paszy, nie zdają sobie sprawy, że zostały przeznaczone na stracenie" - zauważa "Spiegel".
"Obecny rząd federalny ma trudności z pożegnaniem się ze ścieżką Merkel. Wiele firm nie chce iść za radą ekspertów, aby ograniczać biznes w Chinach na rzecz innych partnerów handlowych w Azji" - mówi Max Zenglein, ekspert ekonomiczny z Instytutu Studiów Chińskich Mercator w Berlinie. Niemiecki biznes nadal widzi w Chinach "rynek wzrostu".
Kierowane przez Zielonych ministerstwa spraw zagranicznych oraz gospodarki chcą do końca roku przygotować nową strategię, mającą wpłynąć na zmniejszenie zależności od Chin. Jednak zdaniem Zielonych i FDP w tym temacie w Kancelarii oraz SPD panuje opór.
"Czasami wydaje się, że Olaf Scholz działa w duchu swoich poprzedników. Gdy pod koniec 2021 r. kanclerz rozmawiał telefonicznie z Xi Jinpingiem, była mowa o +pogłębieniu dwustronnego partnerstwa i relacji gospodarczych+" - zauważa "Spiegel".
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.