W poszukiwaniu przyczyn wychowawczych porażek warto przyjrzeć się także pedagogicznym dogmatom.
Wtorek czwartego tygodnia Wielkiego Postu, pierwszy (pełny) dzień wiosny... Tego w tygodniu poprzedzającym Narodowy Dzień Życia i obchodzony dzień później w Kościele Dzień Świętości Życia nie sposób nie zauważyć: przywódca największej opozycyjnej partii ogłosił, że jeśli jego ugrupowanie wygra wybory zliberalizowane zostanie prawo aborcyjne. I to niezależnie od tego czy uda się znaleźć dla tego pomysłu większość parlamentarną: jeśli nie, zmiany zostaną wprowadzone przepisami wykonawczymi. Mamy więc nie tylko zapowiedź odebrania nienarodzonym podstawowych, konstytucyjnych i potwierdzonych przez Trybunał Konstytucyjny praw, ale też zapowiedź ignorowania demokratycznych reguł gry. Szerzej nie trzeba tego komentować...
Ale chciałem w dzisiejszym komentarzu poruszyć inny temat. Przemocy wśród młodych. Sporo na ten temat ostatnio doniesień. Znęcanie się, pobicia, nawet na śmierć... Straszne to. Zastanawiam się, czy jest tego więcej niż dawniej, czy po prostu temat stał się ostatnio medialnie nośny? A jeśli jest takich „przemocowych” zachowań wśród młodych więcej, to z czego to wynika?
Na pierwsze z tych pytań nie umiem odpowiedzieć. Wiem, że to problem nie nowy. Wiem, bo sam chodziłem do szkoły, a potem przez lata w szkole uczyłem. Mniej czy bardziej groźny, mniej czy bardziej widoczny, w mniejszym czy większym nasileniu, istniał zawsze. Zwalczany w szkole przenosił się podwórka i ulice. Często zresztą związany był raczej z „plemienną” rywalizacją między szkołami czy szerzej nawet, różnych nieformalnych grup koleżeńskich. Z bandytyzmem wśród młodych oczywiście też. Wielkie znaczenie w trzymaniu w ryzach zachowań młodych zawsze miało, na ile pozwoli rówieśnicze otoczenie. To od jego reakcji zależało do czego mogli posunąć się agresorzy. I to otoczenie nieraz „cywilizowało” rozwiązywanie różnych konfliktów, ostro przeciwstawiając się tym, którzy różne niepisane reguły postępowania łamali. W razie potrzeby solidaryzując się nawet z najbardziej nie lubianym w klasie kolegą. Czy dziś tego nie ma? Nie wiem.
Jeśli jednak wśród młodych faktycznie jest dziś więcej agresji albo jeśli przybiera ona groźniejszy charakter, to co jest tego przyczyną? Dzisiejsi młodzi są słabsi psychicznie? A może tylko psychologów mamy dziś więcej? No dobrze, powiedzmy, że są słabsi. Tylko czemu?
Pokolenie moich rodziców było pokoleniem „wojennym”. Wiele przeżyli. Napatrzyli się albo przynajmniej nasłuchali na temat tylu okropieństw, że aż trudno to wyliczyć. Śmierć i rany w walce, śmierć w obozach koncentracyjnych, więzienia, łapanki, przymusowe roboty, ucieczki przed frontem, przesiedlenia, gwałty... Aż dziw, że wychowani przez rodziców po takich przejściach byliśmy, jak na dzisiejsze oceny, „normalni”. Co w takim razie jest powodem, że wychowywani przez mających znacznie mniej powodów do traum rodziców, mają ponoć coraz więcej problemów?
„Może to przez te nawozy sztuczne”? Nie lekceważyłbym tego problemu. Dzisiejsze jedzenie nafaszerowane jest tyloma różnymi chemikaliami, że całkiem możliwe, iż któreś z nich, same albo w zestawieniu z innymi, powodują różne niekorzystne dla równowagi psychicznej skutki. W tym kontekście na pewno trzeba też zauważyć wpływ narkotyków i różnych innych dopalaczy, napojów energetyzujących z tego nie wyłączając. A może to (też) wpływ różnych niewłaściwych treści, którymi zarówno tradycyjne media jak i internet karmią młodych? Treści gloryfikujących różnoraką, nie zawsze fizyczną przemoc? Może nakłada się na to jakiś „syndrom 270 znaków”, w których nie da się niczego sensownie rozważyć, a można jedynie być za albo przeciw? Albo też baniek informacyjnych, w których kto myśli inaczej jest nie partnerem do dialogu, ale dziwakiem, odmieńcem albo wręcz wrogiem? A może to efekt sposobu komunikacji, wymuszający ciągłą czujność (stąd i zmęczenie), narażenie na brak akceptacji anonimowych znajomych, zgadywania kim są, nieraz ukrywania swojej własnej tożsamości i paru innych? Nie wiem. Na pewno nie jest to jednak dla postrzegania świata przez młodych bez znaczenia.
Zwróciłbym jednak uwagę na jeszcze jedno: bezstresowe wychowanie. To znaczy... Myślę, że z powodu różnych ambicji swoich rodziców dzieci mają dziś całkiem sporo stresów, ale bardziej chodzi mi o to wychowywanie w przeświadczeniu, że są najlepsze, genialne, że wszystko im się należy, a jeśli wchodzą z kimś w konflikt, nawet nauczycielem, to wina musi zawsze, bez dwóch zdań, leżeć po drugiej stronie. Chodzi o wychowywanie, w którym młody człowiek nie ponosi konsekwencji swojego zachowania. Przekonany, że jest pępkiem świata może po prostu nie zauważyć, że robić krzywdę innym to jednak coś paskudnego. I pytać „o co chodzi?”, gdy do drzwi zapuka policja czy kurator. Przecież nie tak był wychowywany, prawda? Zresztą także potem, gdy jego własne dziecko przeszkadza w koncentrowaniu się na sobie, płaczem domagając się przewinięcia, karmienia, przytulania...
Na temat zalet bezstresowego wychowania napisano całe tomy. Stało się ono dogmatem dzisiejszej pedagogiki. A może jednak warto przemyśleć, czy prezentowane dziś często skrajne podejście do tematu ma sens? No bo... Całe wychowanie ma na celu to, by młody człowiek, przyzwyczajony w niemowlęctwie, że wokół niego świat się kręci, stopniowo odkrywał, że są też inni, niekoniecznie istniejący tylko po to, by być na usługach jego dobrostanu. Bezstresowe wychowanie ten proces zaburza. Młody człowiek, eksperymentując do czego może się posunąć i nie spotykając się z adekwatną odpowiedzią, nie ma powodu, by nie posunąć się jeszcze dalej. Zwłaszcza gdy wszelkie zasady moralne są wyśmiewane jako nienowoczesne. A potem zdziwienie skąd się takie zdziczenie obyczajów wśród młodych bierze...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.