25 marca, 9 miesięcy przed Bożym Narodzeniem, Kościół obchodzi Dzień Świętości Życia. Przy tej okazji przypominamy zapomnianą albo po prostu nieznaną historię „okna życia”.
Otwarte i otwierane wciąż dla porzucanych dzieci „okna życia” mają bogatą, kilkusetletnią historię. Zaczął ją, żyjący w średniowieczu, na przełomie XII i XIII w. Francuz Błogosławiony Gwidon z Montpellier.
Był to człowiek bogaty, z książęcej rodziny, który około 1175 roku ufundował szpital w swoim rodzinnym mieście. Obsługę szpitala stanowili początkowo wolontariusze, z których w niedługim czasie wyłoniła się męska i żeńska gałąź Zakonu Ducha Świętego.
Bracia duchacy i siostry duchaczki (istnieją do dziś i zajmują się m.in. opieką nad dziećmi), jako pierwsi spośród istniejących w tamtym czasie zakonów, składali czwarty ślub – służby biednym, chorym oraz porzuconym dzieciom.
Dzieło bł. Ojca Gwidona w niedługim czasie zwróciło uwagę jednego z najwybitniejszych papieży Średniowiecza Innocentego III, który w 1198 roku zatwierdził Zakon, a Gwidonowi, jego braciom i siostrom powierzył wielki szpital rzymski położony w pobliżu Watykanu. Od 1207 roku dzieło to nosi nazwę Szpitala Ducha Świętego.
Był to szpital wzorcowy dla wszystkich dzieł charytatywnych ówcześnie prowadzonych w Kościele. W szpitalu tym, istniejącym do dziś, można właśnie oglądać średniowieczne „okno życia”, które wówczas znane było pod nazwą „koła”.
Skąd wziął się pomysł na tego typu urządzenie? Otóż praca i powinności zarówno braci jak i sióstr nie ograniczały się do udzielania pomocy tym tylko, którzy o nią prosili. Zobowiązani byli do poszukiwania biednych, chorych i dzieci po miastach i wsiach.
Architekturę szpitala przemyślano w ten sposób, że dawała możliwość niesienia pomocy porzuconym dzieciom. Służyła ona anonimowości i dyskrecji osób porzucających dzieci. Były to najczęściej noworodki i zostawiano je w dużym, okrągłym, przypominającym beczkę drewnianym bębnie czy też kołowrocie, wmontowanym w mury szpitala.
Osoba przynosząca dziecko wkładała je do środka bębna, a następnie obracając nim dawała sygnał dzwonkiem osobie czuwającej przez całą dobę wewnątrz szpitala.
Co dalej działo się z dzieckiem? Noworodek poddawany był czynnościom ewidencyjnym. Polegały one na tym, że najpierw na jego prawej stopce nacinano lancetem mały, podwójny krzyż, będący symbolem Zakonu i Szpitala Ducha Świętego. Dla podrzuconego dziecka był to znak identyfikacji i przynależności do szeroko rozumianej rodziny szpitalnej. Tego typu identyfikacja zapobiegała też nadużyciom związanym z handlem dziećmi i wykorzystywaniem ich do celów zarobkowych.
Po dokonaniu ewidencji zanoszono dziecko do drugiego koła i było ono przekazywane w ręce tzw. mamki, czyli karmicielki, która dziecko myła, ubierała, karmiła i umieszczała w kołysce nazwanej imieniem jakiegoś świętego. Każde podrzucone dziecko było zapisywane w tzw. „Księdze mamek” i w tajnej niedostępnej ogółowi personelu „Sekretnej Księdze”, gdzie znajdowały się szczegóły dotyczące np. wyglądu czy znalezionych przy dziecku rzeczy.
W wypadku braku świadectwa chrztu, czasem bowiem matki pozostawiały takie informacje, zaraz po formalnościach ewidencyjnych zanoszono dziecko do kościoła szpitalnego, gdzie otrzymywało Sakrament Chrztu Świętego.
I co dalej z dziećmi? Większość trafiała do rodzin dzisiaj powiedzielibyśmy - zastępczych, które ze względu na troskę o dobro dziecka objęte były nadzorem przez braci duchaków.
Okazuje się, że Ewangelia zawsze niezależnie od czasów znajdowała najlepsze rozwiązania, jeśli chodzi o potrzebującego człowieka, a ludzie żyjący Słowem Bożym umiejętnie odczytywali i odczytują znaki czasu oraz zaradzali i zaradzają palącym potrzebom. Dowodem tego jest nasz Błogosławiony Założyciel, Gwidon z Montpellier, twórca okien życia.
W Monrowii wylądowali uzbrojeni komandosi z Gwinei, żądając wydania zbiega.
Dziś mija 1000 dni od napaści Rosji na Ukrainę i rozpoczęcia tam pełnoskalowej wojny.
Są też bardziej uczciwe, komunikatywne i terminowe niż mężczyźni, ale...
Rodziny z Ukrainy mają dostęp do świadczeń rodzinnych np. 800 plus.