Czemu – pytają parafianie – tak często chodzi proboszcz na cmentarz. Odpowiadam z przymrużeniem oka. Oswajam się. Choć jest w tym sporo prawdy.
W rzeczy samej chodzę także z innego powodu. To miejsce spoczynku doczesnych szczątek powierzonych mi wiernych. Więc zatrzymuję się przy grobach, wspominam, przywołuję twarze, wydarzenia z życia, rozmowy, wspólne modlitwy, spotkania, w ten sposób przeżywając tajemnice świętych obcowania. Nie zapominając o modlitwie. Bo mało kto wie, że na przykład odmawiając dziesięć razy „wieczny odpoczynek” podczas nawiedzenia cmentarza można zyskać odpust i ofiarować go za zmarłych.
Wróćmy jednak do oswajania cmentarza. Profesor Kazimierz Dąbrowski, wybitny polski psychiatra i twórca teorii dezintegracji pozytywnej pisał kiedyś, że jednym z przejawów dojrzałości człowieka i ostatnim poziomem integracji osobowości jest moment, gdy zaczynamy świadomie przygotowywać się na odejście z tego świata. Zresztą nie tylko psychiatria mierzy się z tym problemem. Nie tak odległe są czasy, gdy przy umierającym gromadziła się rodzina. Ten, jeśli był świadomy, żegnał się z bliskimi i oznajmiał swoją ostatnią wolę. Sceny utrwalone także w literaturze.
Pamiętam odejścia moich parafian. Co prawda nie towarzyszyłem ostatnim rozmowom z rodziną, ale zdarzało się czuć uścisk dłoni i wyznanie: gotowy/gotowa. Wzruszająca to chwila, gdy można dać wiatyk i błogosławieństwo kapłańskie na ostatnią drogę. Bardzo to ewangeliczne, chociaż – niestety – coraz rzadziej praktykowane.
Dziś wielu zastanawia się kiedy zacząć oswajanie człowieka ze śmiercią. Już w dzieciństwie, czy później. Pierwsze ma wielu przeciwników, chcących zaoszczędzić dziecku stresu. Być może dziś patrzy się na problem inaczej. Pokolenie moich rodziców nie miało problemu. Wędrówka na cmentarz podobna była do odwiedzin żywych. W okolicy Wszystkich Świętych liczyło się groby i na każdy niosło świeczkę. Co ciekawe nie grabiono liści. Niech szeleszczą pod nogami, niech swoim widokiem przypominają o przemijaniu – mawiał ojciec.
Ojciec… Jego odejście też było oswajaniem się ze śmiercią. Chociaż całą historię ostatniego spotkania odczytać można w kategoriach czarnego humoru. Zadzwonił lekarz z informacją, że odzyskał przytomność i chce mnie widzieć. Wsiadłem w taksówkę i pojechałem. Synuś powiedział zaraz po powitaniu – chodź, zakurzymy. Przestraszyłem się z lekka i poszedłem do lekarza. Ten uśmiechnął się. Jemu już nic nie pomoże ani zaszkodzi. Niech ksiądz idzie i zakurzy. Niech ma tę przyjemność, że spędził kilka chwil z ukochanym synem jak normalny facet. Zakurzyliśmy. Następnego dnia, wczesnym rankiem, przyszła informacja o śmierci.
Lekcja oswajania z odchodzeniem. Zazwyczaj myślimy w takich chwilach o lekarzu, pogotowiu, szpitalu. Zapominając, ze odchodzący potrzebuje bliskości i normalności. I że cząstką tej normalności jest właśnie odchodzenie.
Gdy umarła matka właściciel zakładu pogrzebowego powiedział: nam jest łatwiej, bo jesteśmy ze śmiercią oswojeni. Miał rację. Chociaż – trzeba dodać – nie chodzi o tylko o to, by tak zwyczajnie po ludzku, oswoić się. To nie wystarczy, by uchronić się przed rozpaczą i poczuciem bezsensu. W oswajaniu się chodzi o to, by przeżyć to z wiarą. By słowa prefacji „życie człowieka zmienia się, ale się nie kończy” były tego oswajania się fundamentem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Minister obrony zatwierdził pobór do wojska 7 tys. ortodoksyjnych żydów.
Zmiany w przepisach ruchu drogowego skuteczniej zwalczą piratów.
Europoseł zauważył, że znalazł się w sytuacji "dziwacznej". Bo...
Zamierzam nadal służyć Polsce na tym stanowisku - podkreślił.
To jedno z sześciu świąt nakazanych w Kościele w Polsce, które wypadają poza niedzielami.