Kazimierz Nowak w swoich czasach nie miałby za bardzo czego szukać w tych stronach.
Od nowa w drogę
W Ndim mijam posterunek wojskowych. Jak nigdy dotąd, dziś kompletnie umundurowani, siedzą przy gnieździe karabinu maszynowego. Jak się dowiaduję po drodze, ma to związek z przyjazdem samego prezydenta do pobliskiej Bocaranga i, co istotne, kolejnym etapem procesu rozbrojenia rebeliantów. Kontrolujący do tej pory część okolicy buntownicy, po przegranej w wyborach ich kandydata, mają za finansową rekompensatą składać posiadaną broń, by zintegrować się na nowo w życiu normalnego społeczeństwa. Oby tak się stało… Wystarczy tej bezsensownej pukawki.
Nad mijaną po paru kilometrach dużą wsią Kounang dominuje kamienisty pik góry Diluki. Można tam się wdrapać, by u jej stóp zobaczyć ślady ufortyfikowanej wioski sprzed wieku, a na samym szczycie – uroczysko. To tam pogańscy kapłani składali niegdyś ofiary i uprawiali magię. Przepiękny widok na całą okolicę. We wsi jest największa w całej parafii kaplica, bo jest tu prężna wspólnota katolicka. Nie przeszkadza to, by naprzeciwko, po drugiej stronie drogi, mieszkała czarownica. To moja znajoma. Myślałem nawet zrobić sobie z nią zdjęcie, by wam pokazać, ale nie było jej w domu. Zresztą mijane wsie wydają się jak wymarłe. Wszyscy są w polach o tej porze.
W domku na kurzej stopce
Wracając do wspomnianej, powiedzmy, może ładniej, czarodziejki. Ciekawy przypadek: ochrzczona i bierzmowana, córka przykładnych katolików zaangażowanych całą rodziną w życie wspólnoty. Wcale nie szkaradna starucha, lecz młoda kobieta po trzydziestce. Była kiedyś zamężna, ale chłop ją zostawił z trójką dzieci. Popadła w tarapaty finansowe, małe krętactwa, a potem w dziwną chorobę psychiczną, leczoną w misyjnym szpitalu bez skutku. Po paru miesiącach cierpień i zmagań wewnętrznych zaczęła twierdzić, że miała wizję aniołów czy też duchów przodków – któż to rozezna? Dość powiedzieć, że Nicole, bo tak ma na imię, zaczęła uchodzić wśród ludzi za nawiedzoną znachorkę i, więcej, za wiedźmę (czyli wiedzącą). Po mojemu sama się robi na wiedźmę, bo dość, że z natury niezbyt urodziwa, strzyże się na krótko i nosi jak facet, w spodniach i przydużej koszuli. Jedyne z kobiecości, co jej zostało, to drażniący z daleka zapach intensywnych perfum. Rzecz problematyczna, bo pretenduje do poznania, kto jest autorem rzuconego uroku na chorego czy nawet czyjejś śmierci. Jej wyroki niejeden raz doprowadziły do sądów nad domniemanymi złoczyńcami i krwi przelanej w linczach. Rodzina jednak i otoczenie bronią jej. Mają w głowach mieszankę idei przyjętego w zeszłym pokoleniu chrześcijaństwa z wszechobecnymi wierzeniami w czary. To też jest Afryka.
Ale i lukratywny aspekt jest nie do zignorowania. Za taki seans wymaga sumy ok. 30 euro, na co tutaj trzeba pracować cały miesiąc (jeśli ktoś ma szczęście pracy zarobkowej). I ludzie bulą ciepłą rączką… Nie łudźmy się.
Znam ją osobiście, bo kiedyś dziewczyna śpiewała w chórze kościelnym (cała rodzina zresztą ładnie śpiewa, a jej siostra dyryguje). Ostatnio natomiast spotkaliśmy się w sprawie jej 10-letniej córki, którą mama-czarownica posyła na katechezę i która w przyszłym roku ma zostać ochrzczona. Niezła łamigłówka duszpasterska.
.Wakacje
Ale jedźmy dalej. Powyżej spotykam Cecile, siostrę Nicole, przedszkolankę. Właśnie kończy się dzisiaj rok szkolny i wraz z grupą maluchów wracają do domu. Szkoła podstawowa natomiast skończyła już naukę dawno, przed dobrym miesiącem. Nie, żeby byli tacy geniusze, tylko taki system. Zaczynają w grudniu, by skończyć w maju. Łatwo domyśleć się jak opłakany jest poziom szkół państwowych. Przedszkole superwizuje siostra Mediatrice, dyrektorka prywatnej szkoły katolickiej, więc są zmuszeni realizować założony program. A pomyśleć, że przed laty szkoła w Kounang (założona jeszcze w czasach kolonialnych) była dumą całego regionu.
Za wsią mijam cmentarz. Trzeba wiedzieć, że tam jest, bo cały zarośnięty. Podobnie, jak wiadomo z relacji Kazika, również i teraz, na kopczykach grobów są krzyże, ale jeszcze częściej podziurawione garnki i inne sprzęty domowe.
.W jaskini zbójców
Na piętnastym kilometrze zostawiam z prawej strony drogę wiodącą do trzech wiosek, która po 20 km kończy swój bieg na nigdzie niewidocznej granicy z Czadem. Tam po prostu jest busz, ziemia niczyja, gdzie polują ludzie z dwóch stron granicy. Na samym skrzyżowaniu sterczą ponad zieleń resztki paru domostw. Kiedyś była tu osada (w sango nazywają takie kilka domów kpe tene, czyli „uciec od problemu”, bo jak żyjesz sam, nikt ci nie przeszkadza, nikt ci też nie pomoże). Ludzie odkryli, że zadomowiony tu odludek kieruje bandą rabusiów zwanych popularnie zargina. Puścili z dymem sadybę, a sam herszt salwował się ucieczką do Czadu. Nie na wiele mu się to zdało, bo ponoć sczezł tam w nędzy po paru miesiącach.
Oczko w głowie
Wjeżdżam do sektoru Jurków. Tak nazywamy między sobą wioski, gdzie dwóch braci Jurków postawiło w swoim czasie duże kaplice. Dziś obydwaj są już z powrotem w Polsce, ale ludzie wspominają ich ciepło i z wdzięcznością. Przy pierwszej, nowej kaplicy w Mboum Mbindoye, którą przed miesiącem poświęcił biskup Armando, stoi jej poprzedniczka, jeszcze z lat 50. XX wieku. Za mała, by pomieścić rozrastającą się wspólnotę. Ale dziś w wyludnionej wiosce znajduję jedynie synka katechisty i siwowłosego dziadka, który coś dłubie kopaczką przy domu.
W następnej wiosce, Nzoro, spodziewam się jednak grupy dzieci ze szkoły. Umówiliśmy się na spotkanie, gdy będę jechał. Przyjechałem późno, bo dopiero przed południem, ale grupka dziatwy na mnie czekała i zrobiliśmy parę fajnych zdjęć. Nzoro jest malowniczo położoną na pagórkach dużą wsią z tradycjami. Już za czasów przedkolonialnych była ważną siedzibą i dlatego tu, zaraz po II wojnie światowej, zainstalowała się pierwsza misja głosząca Ewangelię, protestanci z Ewangelicznego Kościoła Braci (Amerykanie). Do tej pory jest to ich centrum. Kiedyś była tu nawet szkoła dla pastorów, a przed dwudziestu laty, w jednym z budynków misji, stacjonował oddział legionistów francuskich. Wtedy cała koncesja była pięknie zadbana. Dziś świetne czasy przeminęły. Jedynie znaki wojskowe wymalowane na dachu uchowały się na świadectwo. Biali misjonarze już dawno wyjechali, a wspólnota ewangeliczna żyje własnym rytmem, używając minimum konieczne z dawnych struktur.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.