Kazimierz Nowak w swoich czasach nie miałby za bardzo czego szukać w tych stronach.
Radość
Przypominam sobie, jak przed laty jeden z mych braci misjonarzy, Mirek, po powrocie z urlopu, opowiadał z podziwem o opublikowaniu przeciekawej relacji z przedwojennej wyprawy pewnego Polaka rowerem przez Afrykę. Książka robiła wielką furorę w Polsce. To były początki sławy Kazika Nowaka. W styczniu 2010 roku przebywałem akurat w Kairze próbując, ze zmiennym skutkiem, przedzierać się przez meandry języka arabskiego, gdy wśród tamtejszej Polonii gruchnęła wiadomość o pasjonującej inicjatywie z Poznania: przez Afrykę jedzie sztafeta śladami bohaterskiego Rodaka! Egzaminy nie pozwoliły mi uczestniczyć w spotkaniu w Ambasadzie, ale zostawiłem namiary mej misji w RCA na wypadek, gdyby kiedyś w przyszłości nasi podróżnicy potrzebowali pomocy. A tymczasem, realia przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Nie tylko, że spotykam sztafetę Nowaka po raz drugi, ale i sam mam w niej uczestniczyć! Wielkie dzięki za tę autentyczną frajdę!
Preludium do przygody rozegrało się parę dni wcześniej. Jak już Wam wspomnieli, Ola i Zbyszek Styrułowie, Kap–Tourowcy na trasie Bouar – Bocaranga, pomagali mi pozbierać się w drodze po tym, jak wyprzedziło mnie koło mego własnego samochodu. Średnia to przyjemność – na szczęście nic się nikomu złego nie stało. Komizm sytuacji polegał na tym, że to ja miałem ich ubezpieczać, jadąc za nimi! Wyszło dokładnie na odwrót… To jest Afryka.
Umawiam się z bratem Arturem na odebranie „książki – pałeczki sztafetowej” na granicy z Czadem. Gore w stosunku do Ndim leży na północny wschód. Prosiłoby się koniecznie jechać na wschód, wzdłuż granicy, do miasta Paoua (czytaj: pała), by tam skręcić z “pałeczką” prosto na północ do granicy, za którą zaraz leży Gore. Ale z podobnych względów, jak wcześniej w Bouka, nie da się: całą strefę kontrolują rebelianci i nie wiadomo co im mogłoby strzelić do głowy. Decyduję się więc na drugą drogę w kierunku zbiegu trzech granic (RŚA, Kamerunu i Czadu), na północny zachód. Ja dowiozę pałeczkę do Ngaoundaye, a już przez samą granicę przewiezie ją do Artura nasz czadyjski współbrat, Nestor.
Perspektywa uczestnictwa w sztafecie daje mi nadto okazję wyrwania się na chwilę z forsownego rytmu zajęć. Od Wielkanocy bowiem nie mam czasu na wytchnienie. W każdą niedzielę uroczystości chrztów w poszczególnych wioskach rozleglej parafii, a w ciągu tygodnia doglądanie budowy i papiery w biurze.
.Trasa
24 czerwca, w piątek, wyruszam rano, by przedostać się do Ngaoundaye. Używam specjalnie tego czasownika, bo choć to jedynie 45 km, to jednak góry. Malowniczy masyw Yade, idąc szerokim łukiem z zachodu ku północy, oddziela RŚA od Kamerunu i Czadu. Stary górotwór, niewysoki (ok. 1500 m), ale droga kręta i momentami karkołomna. W tych górach mieszka plemię Pana. Najwyższa góra dominująca na krajobrazem też nosi tę samą nazwę i jest otaczana nimbem sacrum. Pana mają swych pobratymców po stronie Czadu i Kamerunu (pozostałości bzdurnych podziałów kolonialnych). Przeciwnie do Czadyjczyków, są niewysocy, niezbyt też urodziwi, ale za to mają z nimi jedną wspólną cechę – pracowitość. To dzielny ludek, choć doświadczony przez trudny los i w stałym zmaganiu się o wyżywienie z kamienistą glebą ich pól.
Najbardziej rzucająca się w oczy różnica: po stronie RŚA kamieniste góry, a w Czadzie płasko.
Wybieram się rowerem. Terenowy, stary, bo go pamiętam odkąd tu jestem, ale jary. Piotr, lider tego etapu, doprowadził go niegdyś do stanu używalności, no i go używam. Na ramie nosi naklejkę z nazwiskiem swego pierwotnego właściciela, który go dał kiedyś misjonarzom: „Vittorino Montini” – ciekawostka – bratanek papieża Montiniego, Pawła VI…
Pierwszą część drogi planuję przebyć na skróty, prosto na północ, ścieżką między polami. Mogę nadrobić parę kilometrów zamiast objeżdżać szerokim łukiem góry Kondem i Diluki. Na dróżce spotykam stale mych chrześcijan, którzy nadziwić się nie mogą po co się tłukę rowerem po bezdrożu, jeśli w domu mam samochód. Ale tak z pewnością wyglądały drogi za czasów Kazika. Ścieżka szeroka na jednego człowieka, jej krańce porośnięte wysokimi już na pół metra trawami. Nie da się jechać szybko, bo wilgotne rosą trawy smagają nogi, a czasem kryją ścięte pniaczki drzew – można sobie narobić biedy. Co chwila kładki z kłód obalonych drzew nad ciekami wody, górki – dolinki i pola. Jest sympatycznie, co rusz pozdrawiam znajomych w polach: teraz okres plewienia. Mało kto siedzi we wsi.
.Zmiana
Niedługo było czekać, by spełniło się porzekadło: Kto drogi prostuje, ten długo wędruje. Po przebyciu paru kilometrów, na małym zjeździe, jęknąłem w niewidoczną pod trawami dziurę – i po zawodach. Zdezelowane przednie koło blokuje się na hamulcu. Od razu znajduje się życzliwa pomoc, ale perspektywa jest jedna: zdemontować szczęki hamulca i wracać piechotą do domu. Ktoś powie: Stracony czas, dodatkowe kilometry w nogach i zepsute koło. Ale nie żałuję, bo spróbowałem choćby przedsmaku tego, co było kiedyś codziennym chlebem Kazika.
Wracam do domu pozdrawiając po raz drugi tych, których wcześniej wyprzedziłem. Kobiety z miskami na głowie, dziećmi na plecach i za rękę. Akrobatyka z miską na głowie to masowo uprawiany sport afrykańskich kobiet, podobnie jak to często w Polsce bywa, siatkówka pań z zakupami i koszykówka dla wynoszących śmieci do kubła. Dzisiejsza przejażdżka po buszu to dla mnie rozrywka – a moi parafianie pedałują tak całe kilometry, dzień w dzień… Pośród drałujących żwawo w pola spotykam też uczniów uczęszczających do szkół średnich w odległych miastach. Dla nich wakacje to perspektywa zapychania ramię w ramię z rodzicami, by zapewnić sobie środki na następny rok szkolny.
Po drodze myślę co dalej. Przyjdzie mi ze wstydem przesiąść się na samochód? Ale jest rozwiązanie. Mamy w domu jeszcze drugi rower, bez przerzutek, dzisiaj niesprawny. To mój przyjaciel z czasów rebelii gen. Bozize (obecnego prezydenta) z lat 2002/03. Gdy zbuntowani żołnierze uprowadzili nam wszystkie samochody, brat Andrzej przyjechał do mnie na tym rowerze, by dotrzymać mi kompanii w tych trudnych czasach. Na nim też jeździliśmy do buszu przez kilka miesięcy, aż do ustabilizowania się nieco sytuacji i powrotu pozyskanej z demobilu starej toyoty. Ten rower, który (nomen omen) sam nosi nazwę „rebeliant”, poratował mnie i teraz. Pozyskałem od niego dobre przednie koło i choć spóźniony, mogłem ponownie ruszyć w drogę. Tym razem już główną, sfatygowaną, z dziurami i błotem, ale pewniejszą. Niebo jest dziś miłosierne. Duże zachmurzenie, więc słońce nie pali tak, jak to potrafi, ale na deszcz też się nie zapowiada.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.