Błądząc w labiryncie skał

Komentarzy: 1

Dominik Szmajda, Kasper Piasecki, Marcin Lajborek

AfrykaNowaka.pl

publikacja 28.12.2009 10:34

Szlak wokół gór był na tyle niedostosowany do jazdy rowerem, że jechaliśmy równolegle do niego przez czczą hammadę. Jej powierzchnię stanowiła krucha skorupa zaschniętego piasku pokryta niezliczoną masą ciemno-szarych kamieni. Koła naszych rowerów wrzynały się w tę strukturę niczym dziób lodołamacza w arktyczną krę.

Błądząc w labiryncie skał

Docieramy do Timsah, gdzie spędzamy resztę dnia na przygotowaniach do etapu pustynnego. Zmieniamy w rowerach opony na terenowe, zdejmujemy łańcuchy i czyścimy je w benzynie, zakładamy zapinki przed założeniem ich z powrotem.

Dzień 9, II etap; 17.12.2009; 2298 km

(Dominik)

Dystans –33 km; Start – 09.30; Koniec jazdy – 11.00; Warunki – (ocena 5) Krótki i przyjemny dojazd do Timsah, z powrotem piękne słońce na błękitnym bezchmurnym niebie.

 Najważniejsze wydarzenia:

  • Docieramy do Timsah – miejscowości, gdzie kończy się asfalt. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej, gdzie spędzamy resztę dnia na przygotowaniach do etapu pustynnego. Zmieniamy w rowerach opony na terenowe, zdejmujemy łańcuchy i czyścimy je w benzynie, zakładamy zapinki przed założeniem ich z powrotem. Operacja ta przybiera formę krótkiego kursu mechaniki rowerowej – aby każdy z uczestników mógł sobie poradzić samodzielnie z najczęstszymi awariami i regulacjami roweru.Na koniec zaopatrujemy się w zapasy żywności i wodę na 5 dni – tyle czasu szacujemy na pokonanie 250 km odcinka do Al Fogha.
  • Wesoły pan z obsługi stacji wielce zainteresowany pojawieniem się sztafety na jego terenie, z radością korzysta z możliwości przejażdżki naszymi rowerami. Gdy pod dystrybutor podjeżdża klient, aby zatankować auto, Mohammed podjeżdża do niego naszym rowerem, parkuje z drugiej strony dystrybutora i z uśmiechem obsługuje zadziwionego kierowcę.
  • W przerwie przygotowań Ania wybiera się z Hamidem (naszym kierowcą) do jedynej knajpki w Timsah, aby przywieźć nam obiad. W oczekiwaniu na zamówione kanapki z jajecznicą, rozgrywają mecz "piłkarzyków". Odbywają się w sumie 4 mecze, w których Hamid zdecydowanie przeważa, pomimo (a jak twierdzi Ania - właśnie z powodu) przyłączenia się do niej lokalnego pomocnika. Wracają starą terenową Toyotą z uśmiechniętą od ucha do ucha Anią za kierownicą tego pięknego pojazdu.

Ostatecznie ok 17.30 wyjeżdżamy za miejscowość, aby rozbić obóz - pierwszy poza szosą.

Błądząc w labiryncie skał

Kwadrans po trzynastej, w wyniku niezwykłego zbiegu okoliczności, niebieski pojazd mechaniczny domniemanej marki toyota, pamiętający co najmniej czasy zielonej rewolucji, jadący z przeciwka z prędkością ok. 35 km/godz., napotyka na swej drodze cztery trzykołowe jednoślady...

Dzień 10, II etap; 18.12.2009; 2360 km

(Dominik)

Dystans – 62 km; Start – 09.25; Koniec jazdy – 17.50; Warunki – (ocena 3+ (Ania daje 3–), jazda po piasku, w ciągu całego dnia stopniowo przechodzącego w hammadę. Płasko. Słońce, błękit nieba, początkowo bezwietrznie, popołudniu lekki wiatr w plecy.

Najważniejsze wydarzenia:

  • Rozpoczęliśmy etap pustynny – najbardziej oczekiwany przez nas wszystkich. Przed nami odcinek Timsah – Al Fogha, prowadzący przez góry Al Haruj al Aswad. To właśnie tu miały miejsce mrożące krew w żyłach przeżycia Kazimierza Nowaka. Błądząc w labiryncie skał natrafił w końcu na ślady ludzkich stóp. Te nieoczekiwanie zaprowadziły go do groty, w której odnalazł ciała trzech nieszczęśników.
  • Rankiem, zaraz po śniadaniu, wyruszyliśmy na podbój „naszej” Sahary. Zaczęło się od wysokiego „C" - na dzień dobry ugrzęźliśmy w piachu. Na szczęście ten momentami był na tyle twardy, że po spuszczeniu sporej ilości powietrza z opon dało się po nim jechać. Raz mozolnie posuwaliśmy się do przodu z wielkim wysiłkiem cisnąc na pedały, innym razem twarda powierzchnia „przeraźliwie płaskiego serir” – jak pisał Nowak – pozwalała nam na całkiem szybką i miłą jazdę. Często jednak nieoczekiwanie nasze koła zapadały się w zdradliwym piachu i pomimo najwyższych przerzutek (z Sahary), pomimo rozpaczliwych prób utrzymania się na rowerze owocujących piaszczystymi młynkami, musieliśmy w końcu kapitulować i zsiadać z rowerów aby pchać je sposobem Nowaka. Tym niemniej posuwaliśmy się do przodu po zanikającym szlaku, który nie wyglądał na zbytnio uczęszczany. Tymczasem...

KWADRANS PO TRZYNASTEJ, W WYNIKU NIEZWYKŁEGO ZBIEGU OKOLICZNOŚCI, NIEBIESKI POJAZD MECHANICZNY DOMNIEMANEJ MARKI TOYOTA, PAMIĘTAJĄCY CO NAJMNIEJ CZASY ZIELONEJ REWOLUCJI, JADĄCY Z PRZECIWKA Z PRĘDKOŚCIĄ OK. 35 KM/GODZ., NAPOTYKA NA SWEJ DRODZE CZTERY TRZYKOŁOWE JEDNOŚLADY DOMNIEMANEJ MARKI BRENNABOR (+ EXTRAWHELL). POJAZDY ZATRZYMUJĄ SIĘ, GAŚNIE SILNIK TOYOTY, OPADA KURZ Z ROWERÓW. CISZA. Z AUTA WYCHODZI ZDUMIONY TUARESKI KIEROWCA WRAZ Z TOWARZYSZĄCYM MU RÓWNIE ZDUMIONYM OJCEM – OBAJ W TURBANACH. NASTĘPUJE GRZECZNOŚCIOWE POWITANIE, KTÓRE OSTATECZNIE PRZECHODZI W POGAWĘDKĘ NA ZDERZAKU. SPOTKANIE KOŃCZY SIĘ NIEODPŁATNYM PRZEKAZANIEM PRZEZ TUAREGÓW DÓBR W POSTACI WODY I OPAŁU. OBYDWIE KARAWANY ROZJEŻDŻAJĄ SIĘ Z POCZUCIEM ZADOWOLENIA I JESZCZE DŁUGO ROZPAMIĘTUJĄ TO NIEOCZEKIWANE SPOTKANIE.

Późnym popołudniem wiatr w plecy zaczął się wzmagać, a nawierzchnia terenowej drogi zrobiła się komfortowo twarda. Pomimo całodziennego zmęczenia, wykorzystaliśmy te warunki, aby dobić do 60 km i tym samym przekroczyć o 10 km zakładane na ten dzień minimum. O zachodzie słońca hammada przybrała delikatny różowy kolor. Tak też nazwaliśmy dzisiejszy obóz – Różowa Hammada.