Ostatnio pisałem, że lubię Adwent. Razem z moimi ministrantami i nie tylko. Wiem, że oni nie lubią pogrzebów. A tu świat w chwilach wolnych od sporów o gender, pedofilię i parę innych spraw zajął się Mandelą.
Święta tuż-tuż. Tyle komentarzy na ten temat! Od papieża Franciszka po spikera lokalnego radia. To może ja tylko powspominam.
Myślę, że nie wygramy, jeśli naszą strategię oprzemy na sprzeciwie i walce.
Niejedno powiedzieć trzeba. Nawet, gdy to trudne dla duszpasterza i dla domowników. Ale zanim powiem, muszę słuchać. I to jest chyba istota wyjścia pomiędzy ludzi: słuchać.
Niepokoi mnie (nie po raz pierwszy), że papieskie decyzje, wypowiedzi, czasem pojedyncze słowa bywają rozdmuchiwane w sposób wypaczający ich sens. I to w sprawach wagi dużo większej niż honorowe wyróżnienia.
Mądrych mam parafian. Potrafią patrzyć na impresjonistyczny obraz i widzieć więcej niż barwne ciapki na płótnie. I spokój zachować. Mimo wszystko.
Nikt mi wprost nie powiedział, że ślub nic nie daje – ani cywilny, ani kościelny. Ale chyba o to owym parom chodziło.
Świętą rację ma papież Franciszek przestrzegając przed pesymizmem. Ale rozumiem też moich kolegów – frontowych duszpasterzy.
Pytam, jak doprowadziliśmy do tego, że w kraju uważanym za religijny nie liczy się ani ludzkie prawo, ani Dekalog, ani Ewangelia, ani nawet zdrowy rozsądek.
Powinno nam zależeć na wspieraniu wszystkiego, co jest, bądź może być, podwaliną ewangelizacji.