Myślę, że najważniejsze jest, by dziecko nie zostało z tym wydarzeniem pozostawione samo sobie. Skazane na to, co usłyszy i zrozumie, bez kogoś, na kim będzie się mogło oprzeć.
Tygodnik Powszechny podjął temat spowiedzi dzieci pierwszokomunijnych. Za wcześnie? Traumatycznie? Trzeba przesunąć pierwszą spowiedź na później? W tym miejscu pomijam wątek teologiczny. Dużo ważniejszy wydaje mi się psychologiczny i wychowawczy.
Wśród komentarzy do tej sprawy można usłyszeć stwierdzenia, że spowiedź to trauma. To wstyd. To strach. Trzeba tego dziecku oszczędzić! Im później stanie przed taką koniecznością tym lepiej. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że podstawowy problem nie leży po stronie dzieci, tylko ich rodziców i opiekunów.
Po pierwsze, w ich przeżywaniu tego sakramentu. W ich rozumieniu jego sensu i głębi Bożego miłosierdzia. Jeśli ktoś pojmuje sakrament pojednania jak swoisty proces sądowy z wymaganym dobrowolnym przyznaniem się do winy i poddaniem karze to nic dziwnego, że chce dziecku oszczędzić chociaż kilku takich doświadczeń. Tylko co to ma wspólnego z sakramentem? Co to ma wspólnego z Bożą łaską i miłosierdziem? Z pojednaniem?
Niestety, takie postrzeganie zaraża. Niepokój rodziców czy wychowawców udzieli się dziecku. Jeśli na to nałożą się niezbyt dobre doświadczenia z domu, zwłaszcza brak doświadczenia miłości i przebaczenia, bardzo trudno będzie drugoklasiście wytłumaczyć, co tak naprawdę się dzieje i że zupełnie nie musi się bać.
Kolejny problem to pomoc w rachunku sumienia. Na poziomie ośmioletniego dziecka, nie na poziomie nastolatka czy dorosłego. Bez wrzucania w kwestie, o których istnieniu dotąd nawet nie wiedział, albo o których zupełnie nie myślał. Zatem: to musi być pomoc indywidualna, rozmowa z kimś, kto dziecko zna. Katecheta nie będzie w stanie podejść indywidualnie do każdego dziecka, zwłaszcza w większej grupie. Rodzice (dziadkowie?) są tu niezbędni. Tylko znów: jak ma to zrobić ktoś, kto sam właściwie nie rozumie?
Myślę, że najważniejsze jest, by dziecko nie zostało z tym wydarzeniem pozostawione samo sobie. Skazane na to, co usłyszy i zrozumie, bez kogoś, na kim będzie się mogło oprzeć. Tymczasem czasem widzę sytuacje: rodzice zainteresowani przygotowaniami we wszystkich sferach z wyjątkiem najważniejszej, w trwającym rok przygotowaniu w kolejne niedziele z dziećmi uczestniczą dziadkowie, też niekoniecznie zainteresowani. Jeśli oni sami co najwyżej okazjonalnie przystępują do sakramentów, jak mają sensownie pomóc dziecku?
Z opowieści dzieci przystępujących do wczesnej Komunii, a zatem przygotowujących się z rodzicami i w małych grupkach, wynika że nie ma mowy o traumie sześciolatka. Zatem można, nawet jeszcze wcześniej. Pod jednym warunkiem: że zechcemy dziecku w tym wydarzeniu mądrze towarzyszyć.
Nie zaczynajmy od dzieci. Zacznijmy od ich rodzin. Od nas samych. Wtedy wszystko wróci na właściwe miejsce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.