Reklama

"Gdybym nie wypił paru piw..."

Janusz Rokicki (MOSiR Cieszyn) do dziś żałuje, że mając 18 lat wypił parę piw, po których w drodze do domu został napadnięty. Pozostawiony na torach kolejowych stracił obie nogi. We wtorek zdobył w Londynie srebrny medal XIV Paraolimpiady w pchnięciu kulą.

Reklama

Rokicki urodził się w Wiśle. Jak zaznaczył, od dzieciństwa lubił jazdę na nartach. Przez dwa lata trenował biegi i według szkoleniowców był wielkim talentem. Jego upór sprawiał, że wygrywał z zawodnikami dużo starszymi od siebie.

"W 1992 roku w wakacje pracowałem na budowie jako pomocnik murarza, czasem dłużej niż 12 godzin, i to przeważnie w upale. Gdy 31 sierpnia po otrzymaniu wypłaty wracałem zadowolony do domu, wstąpiłem do baru na piwo. Do dziś tego żałuję. Może moje życie byłoby inne, gdybym szedł prosto do domu" - przyznał trzykrotny uczestnik igrzysk paraolimpijskich (w Atenach 2004 także wywalczył srebrny medal).

Rokicki jest pewny, że musiał być w barze obserwowany, gdy wyciągał z portfela pieniądze. Gdy minął dworzec w Wiśle Głębce, idąc w wąwozie torami do domu, nagle otrzymał potężne uderzenie w tył głowy, po którym stracił przytomność. Napastnicy zabrali mu portfel z dokumentami i wypłatą.

"Zostawiając mnie między dwoma szynami skazali na pewną śmierć, a wystarczyło zepchnąć mnie z tych nieszczęsnych torów. Odzyskałbym przytomność i wróciłbym do domu, ale może się bali, że ich rozpoznam i chcieli zakończyć tę sprawę raz na zawsze" - uważa sportowiec.

Na swojej stronie napisał: "Jadący pociąg o 4 rano zmienił całe moje życie. Maszynista zobaczył mnie leżącego między szynami, ale było już za późno. Trzy wagony przejechały po mnie, obcinając obie nogi. I w taki właśnie sposób w wieku 18 lat stałem się osobą niepełnosprawną. Była to wielka tragedia, ale i szczęście Boże, że nie straciłem również rąk, dostając drugą szansę...".

Jak zaznaczył, po trzykrotnej reamputacji prawej nogi, ból stawał się czasami nie do zniesienia. "Ale wsparcie rodziny i modlitwy rodziców pomogły przetrwać te ciężkie chwile. Gdy po pobycie w szpitalu wywieziono mnie w góry, gdzie mieszkałem, zostałem więźniem we własnym domu. Metrowe zaspy uniemożliwiały mi poruszanie się, chociaż byłem już zaprotezowany. Uparcie ćwiczyłem chodzenie. Pewnego razu nawet spróbowałem jeździć na nartach; koniec był taki, że ledwo wróciłem do domu - protezy się rozleciały. Jestem przekonany, że jeśli otrzymam lepsze od tych co mam, będę mógł znów jeździć na nartach" - powiedział Rokicki.

Gdy w 2000 roku wraz z rodzicami przeniósł się do Cieszyna nawiązał ponowny kontakt ze sportem. Jak twierdzi, nie może sobie darować, że zmarnował osiem lat.

"Przyczynił się do tego brak jakichkolwiek informacji w gazetach, telewizji, że istnieje coś takiego, jak sport niepełnosprawnych. Po namowie przez Czesława Banota zacząłem chodzić na basen. Moje utrzymywanie się na wodzie zmieniłem na pływanie. Częste treningi, na które szedłem ponad 2 km w jedną stronę, niezależnie od pogody, sprawiły, że zostałem mistrzem Polski na 100 m stylem klasycznym" - wspomina.

Jednak - jak podkreślił - pływanie nie było dyscypliną dla niego. W porównaniu z wynikami na świecie jego były zbyt słabe, żeby mógł być w reprezentacji Polski. Szukał więc dalej. W 2003 roku spróbował swoich sił w podnoszeniu ciężarów, a następnie w pchaniu kulą.

"Gdy zobaczyłem jak to robi Janusz, utwierdziłem go w przekonaniu, że jest to dobry wybór. Na tle innych zawodników był wybitny. Oświadczyłem mu wówczas po iluś tam zajęciach, że jak dalej będzie z takim zaangażowaniem ćwiczył, stanie na paraolimpijskim podium" - powiedział PAP Piotr Haczek, obecnie dyrektor sportowy PZLA, który wtedy kończył karierę 400-metrowca, a zaczynał pracę w ówczesnym Stowarzyszeniu na Rzecz Rozwoju Gminy Łodygowice (obecnie Stowarzyszenie Integracyjne Eurobeskidy).

"Bardzo mile wspominam ten okres. Z niepełnosprawnymi osobami pracowało mi się super. Jestem ogromnie zadowolony, że Janusz ponownie wywalczył paraolimpijski medal" - dodał "góral z Żywca".

Po półrocznym treningu Rokicki został wicemistrzem Polski. Wyprzedził go tylko złoty medalista igrzysk w Sydney 2000, rekordzista świata Krzysztof Smorszczewski. "Zobaczyłem wtedy w Szczecinie całą czołówkę ubraną w piękne biało-czerwone dresy. To było to - być w kadrze, reprezentować kraj" - wspomniał.

W Atenach był już faworytem, ale w międzynarodowej klasyfikacji przeniesiono go do wyższej grupy. Ta zmiana spowodowała podniesienie wagi kuli z 4 na 5 kg. 99 proc. zawodników startujących w tej kategorii miało jedną nogę zdrową, na której mogło się oprzeć i odbić.

"Niestety, ja nie mam obu nóg, a odpychanie się z protezy to nie to samo, co ze zdrowej nogi. Załamałem się. Straciłem wiarę w siebie. Jedynie cud Boży mógł sprawić, że miałbym medal, o którym tak marzyłem. Z całej grupy lekkoatletów startowałem jako ostatni. Stres, adrenalina sięgała zenitu. A jednak udało mi się wywalczyć srebro. Byłem ogromnie szczęśliwy" - zaznaczył.

W 2005 roku został mistrzem Europy z rekordem kontynentu. "Wtedy to po raz pierwszy zagrano mi Mazurka Dąbrowskiego. Dla takich chwil warto żyć" - podkreślił Rokicki, który we wtorek zdobył w Londynie trzynasty dla Polski medal XIV Paraolimpiady.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
0°C Środa
rano
3°C Środa
dzień
3°C Środa
wieczór
0°C Czwartek
noc
wiecej »

Reklama