Kościół katolicki ma od 23 marca pięcioro nowych błogosławionych. Jan Paweł II wyniósł na ołtarze dwie hiszpańskie siostry zakonne, francuskiego kapłana i zakonnicę szwajcarską (wszyscy założyli żeńskie zgromadzenia zakonne) oraz świeckiego lekarza, ojca 13 dzieci.
Chociaż był to zakon klauzurowy, istniała możliwość wyjazdu sióstr na misje, jeśli były takie potrzeby Kościoła. I oto biskup misyjny Peter Schumacher CM z Portoviejo w Ekwadorze przysłał list do klasztoru z prośbą o przysłanie mu chętnych do pracy w jego diecezji. Odpowiedziało na to z entuzjazmem kilka sióstr, wśród nich Caritas Brader. Przełożona klasztoru m. Maria Bernarda Bütler (założycielka tego zgromadzenia, beatyfikowana w 1995 r.) napisała w liście do biskupa, że matka Caritas "jest w najwyższym stopniu szlachetna, nie cofnie się przed żadną ofiarą a swoją niezwykłą wiedzą i umiejętnościami pedagogicznymi odda wielkie usługi misji". 19 czerwca 1888 niespełna 28-letnia zakonnica wraz z 5 innymi siostrami udała się do Chone w Ekwadorze. Stamtąd po 5 latach ciężkiej pracy, gdy katechizowała dzieci, przeniesiono ją do świeżo powstałej stacji misyjnej w Túquerres w Kolumbii. Tam również natychmiast okazała swój zapał misyjny i miłość do miejscowej ludności, dla której nie żałowała żadnego wysiłku. Mężnie znosiła monsuny od oceanu, dzicz dżungli i mrozy miejscowych gór. Pracowała niezmordowanie, najwięcej uwagi poświęcając najuboższym i zepchniętym na margines, którym jeszcze nikt nie głosił Ewangelii. W obliczu narastających potrzeb misyjnych na rozległym obszarze, w 1894 założyła, przy poparciu niemieckiego misjonarza o. Reinalda Herbranda, Zgromadzenie Franciszkanek Maryi Niepokalanej. Początkowo tworzyły je tylko młode Szwajcarki, przybyłe wraz z m. Caritas lub w ślad za nią, ale szybko pojawiły się powołania rodzime, i to nie tylko z Kolumbii, ale także z wielu innych krajów latynoskich. Założycielka bardzo dbała o odpowiedni poziom intelektualny swych sióstr, zachęcając je do zdobywania wyższego wykształcenia, zarazem jednak ostrzegała, aby "nie gasł w nich duch modlitwy i pobożności". Sama wiele czasu spędzała przed Najświętszym Sakramentem, czerpiąc stąd siły duchowe i fizyczne do swej posługi. Postarała się o uzyskanie dla swej wspólnoty przywileju wieczystej adoracji Pana Jezusa, pozostawiając to jako dziedzictwo swemu zgromadzeniu. Miłość do Jezusa znalazła odbicie w jej haśle-programie życiowym: "On tego chce". Zmarła w opinii świętości w miejscowości Pasto. Wiadomość o jej śmierci ściągnęła do klasztoru wielkie rzesze wiernych, a w jej pogrzebie 2 marca 1943 wzięli liczny udział przedstawiciele władz kościelnych i państwowych. Bł. Joanna Maria Condesa Lluch (30 III 1862-16 I 1916) - Hiszpanka, założycielka Zgromadzenia Niewolnic Maryi Niepokalanej, troszczyła się szczególnie o ubogie kobiety i dziewczęta. Urodziła się w Walencji w zamożnej i pobożnej rodzinie mieszczańskiej. Została ochrzczona nazajutrz po urodzeniu w miejscowym kościele św. Stefana, w którym przed wiekami ochrzczono także św. Wincentego Ferrera (1350-1418) i św. Ludwika Bertrana (1526-81). Wychowana w głębokiej wierze odznaczała się zwłaszcza wielką pobożnością do Jezusa w Najświętszym Sakramencie oraz do Maryi Niepokalanej, św. Józefa i św. Teresy. W wieku 18 lat poczuła w sobie powołanie do ewangelizowania otoczenia, szczególnie ubogich i zaniedbanych kobiet i młodych dziewcząt. Nie od razu jednak mogła spełnić to pragnienie i dopiero w 1884 pokonała trudności, w tym również ze strony arcybiskupa Walencji, który uważał ją za zbyt młodą do zadań, jakie stawiała przed sobą. Założyła zgromadzenie zakonne, uzyskawszy wcześniej zgodę na otwarcie domu, który przyjmował, formował i pozwalał odnaleźć własną godność robotnicom, których - w miarę rozwoju przemysłu - coraz więcej przybywało do tego miasta z okolicznych wsi. Po kilku miesiącach w tymże domu Joanna Maria otworzyła szkołę dla córek robotnic. Jednocześnie zabiegała o uzyskanie zgody władz kościelnych dla swego zgromadzenia, które troszczyło się o właściwą opiekę i formację dla robotnic i ich córek. Uzyskała ją od swego biskupa w 1892, w 3 lata później z kilkoma innymi siostrami złożyła śluby czasowe a w 1911 - wieczyste. Zmarła w Walencji, nie doczekawszy się oficjalnego zatwierdzenia swego instytutu przez najwyższe władze kościelne. Uczynił to Pius XI, udzielając w 1937 aprobaty tymczasowej a Pius XII w 10 lat później zatwierdził zgromadzenie ostatecznie. Bł. Władysław (Lászło; Ladislaus) Batthyány-Strattmann (28 X 1870-22 I 1931) - Węgier, świecki, ojciec rodziny, zwany "lekarzem ubogich", ojciec 13 dzieci. Święci i błogosławieni nie zawsze są "oderwanymi od świata idealistami", wyrzekającymi się doczesnych uciech. Takim z pewnością nie był Władysław Batthyány (Strattmann): człowiek, który odnosił sukcesy zawodowe, był bardzo zamożny i lubił się bawić. Miał 13 dzieci, w tym jedno pozamałżeńskie. Władysław Batthyány urodził się w węgierskiej miejscowości Dunakiliti. Jego ojciec pochodził ze starej arystokratycznej rodziny węgierskiej, matka - z arystokracji śląskiej. Gdy chłopiec miał sześć lat, rodzina po powodzi przeniosła się do Kitsee w Burgenlandzie w dzisiejszej Austrii. W młodości nie przejawiał większego zainteresowania religią. Do "dobrego tonu" wśród arystokracji i "oświeconego" mieszczaństwa należało wówczas podkreślanie swego antyklerykalizmu, choć dzieje Węgier były zawsze związane z chrześcijaństwem. Takiego nastawienia do religii nie zmienił nawet zbytnio pobyt w kolegium jezuickim w Kalksburgu. Po sześciu latach nauki ojciec, który chciał by jego syn uczęszczał do szkół węgierskich, przeniósł go do kolegium jezuickiego w Kalocsy. Tam także przyszły błogosławiony nie był układnym uczniem, co spowodowało, że musiał zmienić szkołę i maturę zdawał w Użhorodzie. Nie odznaczał się też pilnością jako student i przez długi czas nie potrafił się zdecydować, jaki kierunek ma wybrać. Ojciec namawiał go na studia rolnicze, po których byłby dobrym zarządcą majątków. Najbardziej interesowały go nauki przyrodnicze, zwłaszcza chemia i astronomia. Ostatecznie zdecydował się na medycynę, na co wpływ miała śmierć jego matki w wieku 39 lat, gdy on sam miał 12 lat. Miał wówczas powiedzieć: "Zostanę lekarzem i będę leczył bezpłatnie ubogich", ale dopiero po wielu latach nawiązał do tej obietnicy. Studia zajęły mu w sumie 10 lat. Nie stronił w tym czasie od towarzystwa i hucznych zabaw. Radykalnie zmienił swój styl życia, gdy 10 listopada 1898 ożenił się z pobożną hrabianką Marią Teresą Coreth z Południowego Tyrolu. Wówczas pojęcie "rodzina" nabrało się dlań zupełnie nowej wartości, do czego przyczyniła się również nagła śmierć obojga rodziców. Miłość do rodziny: żony i 12 dzieci stała się największą wartością dla młodego lekarza. Również w swoim powołaniu medycznym zaczął odnajdywać głęboki sens, a wraz z tym zaczął coraz bardziej skłaniać się ku religii. Po okolicy szybko rozeszła się wiadomość, że wielki właściciel ziemski nieoczekiwanie rozdał chłopom 2/3 swego majątku. Rzeczywiście: w bardzo nieurodzajnym roku Władysław zrezygnował z opłat dzierżawnych, a chłopi, którym spłonęły gospodarstwa, otrzymali od niego bezpłatnie materiały budowlane. Rozeszła się też wieść o wspaniałym i hojnym lekarzu, który za leczenie pobierał pieniądze tylko od nielicznych pacjentów, a tym, którzy bardzo cierpieli, ich ból starał się łagodzić pieniędzmi. Od 1915, gdy zmarł jego stryj Ödön Batthyány-Strattmann, po którym odziedziczył zamek w węgierskim mieście Körmend i tytuł księcia, dodał do swego nazwiska ten drugi człon. W krótkim czasie zasłynął jako świetny lekarz, bardzo szanowany przez swych kolegów okulistów. Uniwersytet w Budapeszcie zaproponował mu katedrę okulistyki, do czego jednak nie doszło, ale Batthyány został członkiem Węgierskiej Akademii Nauk. Z własnych pieniędzy zbudował szpitale w Kittsee i Körmend, a dla swych pacjentów był kimś więcej niż tylko lekarzem. Każdy pacjent, który opuszczał szpital, otrzymywał na pamiątkę niewielką książeczkę, zawierającą wprowadzenie do życia religijnego, napisane przez Batthyány'ego. Jego głęboką wiarę poświadcza także rodzina. "Na porządku dziennym u mojego ojca było codzienny udział we Mszy św. i modlitwa różańcowa; one były dla niego równie, a może nawet ważniejsze niż codzienne posiłki" - napisał jeden z jego synów. I dodał: "Modlitwa mego ojca to nie było automatyczne powtarzanie formuł, lecz bardzo osobista rozmowa z Bogiem". Aż do śmierci w wieku 61 lat Batthyány był bardzo silną osobowością. Angażował się w sprawy polityczne, które i dziś są aktualne. "Tak wiele pieniędzy na broń i zbrojenia! Czyż nie byłoby lepiej rozdać te pieniądze biednym, by ulżyć ich niedoli" - pisał w swoim dzienniku. Ostatnich 14 miesięcy życia spędził w szpitalu. Był chory na raka i wiedział, że wkrótce umrze. Swoje cierpienie znosił w sposób niezwykły, a pokój, w którym leżał, stal się niemal miejscem pielgrzymkowym. Każdy, kto go odwiedzał, wychodził umocniony w wierze. W przeddzień śmierci, poprosił swoich bliskich: "Wynieście mnie na balkon, żebym mógł wykrzyknąć całemu światu, jaki dobry jest Bóg". Zmarł w Wiedniu w opinii świętości. Najlepszy z pewnością uczynek spełnił na krótko przed śmiercią, gdy odwiedził go jego kolega-okulista, niewierzący, czekający na rozwód. Gdy zobaczył umierającego przyjaciela, ukląkł przed nim i powiedział: "Mój Boże, odchodzi od nas święty!". Tak głęboko przeżył śmierć Batthyány'ego-Strattmanna, że wycofał swoją sprawę rozwodową.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.