Mieszkaniec przedmieść Tampy (na Florydzie, na południu USA) zniknął w gigantycznej jamie, jaka powstała pod jego własną sypialnią - poinformowała w piątek amerykańska straż pożarna. Jak na razie służbom nie udało się skontaktować z zaginionym.
Pod domem mężczyzny w nocy z czwartku na piątek powstał lej krasowy, który pochłonął go wraz z pomieszczeniem. Brat ofiary mówił telewizji CNN, że rodzina przeżyła koszmar. "Usłyszałem głośny huk, jakby w dom uderzył samochód. A później usłyszałem krzyki brata" - mówił Jeremy Bush, brat 36-letniego Jeffa.
W chwili wypadku w domu przebywało pięciu dorosłych i dwuletnie dziecko. Obecni na miejscu strażacy z pomocą kamer i urządzeń nasłuchowych próbują zlokalizować zaginionego mężczyznę. Dotychczas nie udało im się zlokalizować żadnych sygnałów. "Nic nie wskazuje, że żyje" - powiedziała rzeczniczka straży pożarnej Jessica Damico.
Dodała też, że lej krasowy, który może mieć około 30 metrów średnicy i 15 metrów głębokości i jest w stanie pochłonąć cały dom. Tymczasem na powierzchni jest całkowicie niewidoczny.
Miejscowe władze dodają, że leje krasowe nie są niczym nadzwyczajnym w okolicach Tampy. Jednak w ramach środków ostrożności ewakuowały mieszkańców z sąsiedztwa domu Jeffa Busha.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.