B. wicepremier PRL Stanisław Kociołek - jeden z trzech oskarżonych o "sprawstwo kierownicze" masakry robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. - zaprzecza stawianym mu zarzutom. W piątek przed Sądem Okręgowym w Warszawie wygłosił ostatnie słowo w procesie.
79-letni Kociołek powtórzył po raz kolejny, że jego telewizyjno-radiowy apel z 16 grudnia 1970 r., aby strajkujący wrócili do pracy, nie miał związku z masakrą następnego ranka w Gdyni stoczniowców zdążających do pracy. Na przystanku kolejki zginęło wtedy 13 osób; było wielu rannych.
Na ławie oskarżonych zasiadają trzy osoby (początkowo było ich 12): Kociołek oraz b. wojskowi - dowódca batalionu blokującego bramę nr 2 Stoczni Gdańskiej Mirosław W. i zastępca ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego blokującego Stocznię w Gdyni Bolesław F. Grozi im formalnie dożywocie. Nie przyznają się do zarzutów. Sprawę ówczesnego szefa MON gen. Wojciecha Jaruzelskiego sąd w 2011 r. zawiesił ze względu na zły stan zdrowia.
Sąd zakończył proces - po 17 latach od wniesienia aktu oskarżenia - w styczniu br. Prokurator zażądał dla oskarżonych kar po 8 lat więzienia i po 10 lat pozbawienia praw publicznych. Obrońcy wnoszą o uniewinnienie. 2 kwietnia mają zakończyć się mowy końcowe; ma też nastąpić replika prokuratora. Wyrok może zapaść 9 kwietnia.
W swym ostatnim słowie Kociołek zaprzeczał, by kierował tłumieniem przez wojsko i milicję robotniczych wystąpień w Trójmieście - o co jest oskarżony. Podkreślił, że nie uczestniczył w odprawie 16 grudnia, gdy Zenon Kliszko ("prawa ręka" Władysława Gomułki - PAP) podjął decyzję o blokadzie stoczni i nie wiedział o niej, gdy wygłaszał swój apel.
"W opinii publicznej utrwaliło się przeświadczenie, że istnieje związek przyczynowo-skutkowy między moim wystąpieniem, a ofiarami śmiertelnymi pod stocznią" - oświadczył Kociołek. Dodał, że to przeświadczenie ma "wymiar oskarżycielski". Przywołał m.in. słynną "Balladę o Janku Wiśniewskim" z 1970 r. (ze słowami: "Krwawy Kociołek to kat Trójmiasta").
Dodał, że po porannej tragedii w Gdyni 17 grudnia przekazał dowódcy Marynarki Wojennej adm. Ludwikowi Janczyszynowi, by zabronił używania broni. "Moje stanowisko zostało odrzucone przez wiceszefa MON gen. Grzegorza Korczyńskiego" - powiedział oskarżony.
Kociołek powiedział, że grudzień 1970 r. to tragedia, za którą "czuje się politycznie współodpowiedzialny".
W mowie końcowej obrońca Kociołka mec. Zbigniew Baczyński podkreślał wcześniej, że użycie broni w grudniu 1970 r. polecił szef PZPR Władysław Gomułka. "Nie przypisujmy oskarżonemu, że kierował działaniami wojska i milicji; on dążył do rozwiązań politycznych, a nie siłowych, by zabijać ludzi" - dodał adwokat.
"Nie da się wysnuć wniosku, że wygłosił on apel, by ludzie przyszli do pracy po to, aby ich rozstrzelano" - dodał adwokat. "Oskarżony nie wiedział, co za jego plecami się szykuje" - mówił Baczyński. Jego zdaniem przez te dni stoczniowcy i tak przychodzili do stoczni, choć wielu nie podejmowało pracy, a na apele Kociołka wcale nie reagowali.
W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych. Od 14 do 19 grudnia 1970 r. - według historyków - w ulicznych starciach udział wzięło nawet kilkadziesiąt tys. osób. Do spacyfikowania protestów władze wykorzystały ok. 27 tys. żołnierzy oraz 9 tys. milicjantów i funkcjonariuszy SB.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.