Mit o przeprowadzaniu w Polsce kilkuset tysięcy nielegalnych przerwań ciąży obala Rzeczpospolita.
Grzegorz Górny napisał w Rzeczpospolitej: Podczas wielu publicznych debat dotyczących ochrony życia nienarodzonych przedstawiciele środowisk lewicowych i feministycznych niemal zawsze przywołują astronomiczną wręcz liczbę 200 tysięcy nielegalnych aborcji dokonywanych rzekomo w polskim podziemiu aborcyjnym. Liczba ta, powtarzana podczas niekończących się wystąpień w parlamencie, telewizji, radiu, na konferencjach, wiecach i sesjach, utrwala się w pamięci słuchaczy. Problem polega na tym, że jest wzięta z sufitu. Prawie wszyscy zgadzają się co do tego, że oficjalne statystyki rządowe dotyczące nielegalnych aborcji są mocno zaniżone. Przypomnijmy: 62 przypadki w 1999 roku, 83 w 2000, 60 w 2001 roku. Nie jest łatwo oszacować wielkość podziemia aborcyjnego, chociażby z tego powodu, że policja i prokuratura nie wykazują aktywności w ściganiu tego procederu. O skali zjawiska trudno też wyrokować na podstawie liczby ogłoszeń w prasie. Podobnie trudno byłoby ocenić rynek samochodowy w Polsce, mierząc go tylko liczbą ogłoszeń motoryzacyjnych. Istnieją jednak pewne opracowane, m.in. przez demografów, wskaźniki, które pozwalają szacunkowo ocenić rozmiar zjawiska. Są one wynikiem przeprowadzonych w wielu krajach badań porównawczych, mających na celu ustalenie częstotliwości dokonywania aborcji w warunkach z jednej strony jej zakazu, z drugiej zaś dopuszczalności. Według tych wskaźników stosunek liczby aborcji legalnych do nielegalnych w warunkach dopuszczalności przerywania ciąży może wynosić od 1:2 do 1:4. W Polsce badanie takie było szczególnie ułatwione, gdyż przez cały 1997 rok aborcja była legalna. Stało się to po tym, jak w październiku 1996 roku Sejm znowelizował ustawę o ochronie życia, a miesiąc później podpisał ją prezydent Kwaśniewski. Zanim rok później Trybunał Konstytucyjny uznał ją za niezgodną z konstytucją, aborcji można było dokonywać w Polsce legalnie, na życzenie (z tzw. przyczyn społecznych) i w dobrych warunkach sanitarnych. W takiej sytuacji przez cały rok 1997 na aborcję zdecydowało się 3047 kobiet. Jeśli zastosujemy do liczby wspomniane wyżej wskaźniki demografów, to okazuje się, że nielegalnych aborcji może być w naszym kraju co roku od 6 - 7 tysięcy do 12 - 13 tysięcy. Jest to dużo, choć daleko tym liczbom do 200 tysięcy. Warto przy tym podkreślić, że nawet w okresie PRL, kiedy panowała absolutna dopuszczalność przerywania ciąży, a aborcje często traktowane były wręcz jako środek antykoncepcyjny, ich liczba nigdy nie zbliżyła się do 200 tysięcy rocznie. O takich kosmicznych liczbach mówą jedynie ci, którzy próbują naginać fakty do swoich poglądów. Podobnie postępowali polscy komuniści na początku lat pięćdziesiątych, kiedy prowadzili kampanię na rzecz legalizacji aborcji. Wówczas w reżimowej prasie pisano o 300 tysiącach nielegalnych aborcji rocznie. Kiedy jednak w 1956 roku dzieci nienarodzone pozbawione zostały przez komunistyczne władze ochrony prawnej, w następnym roku dokonano legalnie 36 tysięcy 368 aborcji. Nie sposób uwierzyć, by liczba aborcji dokonywanych nielegalnie, w warunkach zagrażających zdrowiu i życiu oraz pociągających za sobą spore koszty finansowe była kilkadziesiąt razy wyższa niż liczba aborcji dokonywanych legalnie, w dobrych warunkach sanitarnych i na dodatek bezpłatnie. Gdyby w Polsce rzeczywiście dokonywano 200 tysięcy nielegalnych aborcji rocznie, to liczba poronień samoistnych, zgonów kobiet w czasie porodu oraz śmiertelność noworodków utrzymywałyby się na bardzo wysokim poziomie. Tymczasem z roku na rok sytuacja polepsza się i notuje się coraz mniej tego typu wypadków. To również zadaje kłam mitowi 200 tysięcy. I wreszcie argument chyba nie mniej ważny - nie istnieje żadne wiarygodne i miarodajne badanie, które by mówiło o tak olbrzymiej liczbie nielegalnych aborcji. Skoro podawana przez środowiska lewicowe i feministyczne liczba jest nieprawdziwa, pozostaje pytanie, dlaczego jest wprowadzana do publicznego obiegu. Wiele w tej kwestii wyjaśnić mogą wspomnienia dr. Bernarda Nathansona, założyciela i byłego przewodniczącego amerykańskiej organizacji NARAL - głównej instytucji działającej od 1968 roku na rzecz legalizacji aborcji w USA. "Wiedzieliśmy, że - posługując się wynikami prawdziwych sondaży - zostalibyśmy pokonani, zaczęliśmy więc posługiwać się wynikami fikcyjnymi" - mówi Nathanson. Dodaje, że NARAL celowo fałszował dane dotyczące nielegalnych aborcji, zawyżając je aż do miliona. W USA umierało wówczas z powodu nielegalnych aborcji 200 - 250 kobiet, ich liczbę podniesiono jednak do 10 tysięcy. "Te fałszywe dane zakorzeniły się w świadomości Amerykanów, przekonując wielu, że legalizacja aborcji jest niezbędna" - wspomina Nathanson. Zaznacza, iż on i jego organizacja byli wówczas pojętnymi uczniami doktora Goebbelsa, który twierdził, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy za tysiąc pierwszym razem staje się prawdą. Podobna taktyka była wykorzystywana podczas kampanii na rzecz aborcji w innych krajach. Na przykład w Niemczech w latach siedemdziesiątych organizacje proaborcyjne publikowały fałszywe wskaźniki śmiertelności kobiet z powodu aborcji. Wywindowano je do takiego poziomu (40 tysięcy), że przewyższyły w ogóle wskaźniki śmiertelności wszystkich kobiet w wieku rozrodczym (13 tysięcy). Nie inaczej było we Francji, gdzie znany matematyk i statystyk Ren Bel opublikował nawet oddzielną pracę poświęconą wyłącznie fałszowaniu danych dotyczących aborcji. Tego typu metody są z powodzeniem stosowane także w Polsce i dotyczą nie tylko aborcji, lecz także innych kwestii, by wspomnieć tylko o powtarzanej często liczbie aż 3 milionów homoseksualistów, jacy rzekomo mieliby mieszkać w naszym kraju. Wielka szkoda, że rzucaniu w eter nieprawdziwych liczb nie towarzyszy natychmiastowa reakcja dziennikarzy prowadzących audycje. Niestety, najczęściej sami nie znają prawdziwych danych. Na koniec jeszcze jedna uwaga: mówienie o 200 tysiącach nielegalnych aborcji to olbrzymie oskarżenie środowiska ginekologicznego w Polsce. To oskarżenie większości przedstawicieli tego zawodu o łamanie prawa i sprzeniewierzenie się etyce swojego powołania.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.