Uwarunkowania postawy Kościoła wobec sprawy ojca Hejmy komentuje na łamach Rzeczpospolitej Piotr Zaremba.
Możemy się zastanawiać nad zręcznością kolejnych wystąpień prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Leona Kieresa, narzekać, że najpierw ujawnił nazwisko, a potem materiały, to nie zmienia to faktu, że Instytut występuje w tej sprawie jako posłaniec złej nowiny. Gdyby prof. Kieres nie skorzystał ze spektakularnej formy "telewizyjnej lustracji", która może budzić wątpliwości - nazwisko ojca Hejmy i tak by się pojawiło, choćby w naukowych opracowaniach. Ponieważ jest to człowiek znany i kojarzony z papieżem, skandalu nie dałoby się uniknąć. Kościół ustami wielu swoich przedstawicieli wypowiadał się deklaratywnie za lustracją. I zarazem zrobił niewiele, by się do takich zdarzeń jak to przygotować. Inne wypowiedzi czołowych hierarchów, na czele z prymasem Glempem, choćby deklaracje, że nie obchodzi ich zawartość IPN-owskich materiałów na ich własny temat, świadczą wręcz o chłodnym stosunku do rozliczeń - gdy dotyczą nie społeczeństwa w ogóle, ale ich instytucji. Jeszcze bardziej szokująca jest niewrażliwość na konkretne przypadki. "Newsweek" opisał półtora roku temu historię prawnika działającego w kościelnych strukturach, w przeszłości kadrowego oficera zajmującego się właśnie duchowieństwem. Odpowiedzią na udokumentowany tekst było totalne milczenie współpracujących z nim dzisiaj biskupów i księży. Również w sprawie ojca Hejmy Kościół zachowuje daleko idącą wstrzemięźliwość, czego przykładem są choćby wypowiedzi księży w popularnych programach telewizyjnych, na przykład "Debacie", gdzie prowadzący Kamil Durczok nazwał lustrację "inkwizycją", a obecny w studiu ksiądz Piotr Mazurkiewicz uznał, że ujawniać trzeba mechanizmy, a nie ludzi. W czasach komunizmu podlegał on szczególnej presji. Każdy duchowny był z założenia przedmiotem zainteresowania aparatu państwa, każdemu zakładano teczkę, gdy był w seminarium. Czyhano na jego potknięcie, szykanowano, naciskano, także kuszono. Bardziej niż innych obywateli. To może być dziś źródłem rozgoryczenia ludzi Kościoła uważających, że tych 10, może 15 procent, którzy poszli nawspółpracę, to i tak niewiele. Rozgoryczenia, a także obawy, że Kościół zmieni się w oczach ludzi z instytucji, która przyczyniła się do odrodzenia moralnego Polaków, w grono ludzi podejrzanych, współwinnych zła. Ale jest i inny motyw. Próbując koegzystować z komunistyczną władzą, ludzie Kościoła poruszali się w szarej strefie nieformalnych kontaktów z jej przedstawicielami, także ze Służbą Bezpieczeństwa. Nawet w latach 70. i 80, gdy demokratyczna opozycja próbowała już wyznaczać w tej dziedzinie pewne standardy, wielu księży i hierarchów traktowało służby specjalne jako partnera do rozmów. Większość tych kontaktów, podejmowanych za wiedzą przełożonego i bez chęci szkodzenia komukolwiek, była całkiem niewinna. Ale rodziła atmosferę przyzwolenia, która mogła być dla słabszych jednostek mylącym sygnałem. Dziś wspomnienie tej atmosfery czyni Kościół niezbyt wrażliwym na lustracyjne rachunki. Warto przypomnieć, że nigdy nie próbowano zbyt gorliwie polemizować z informacją generała Kiszczaka o przekazaniu po Okrągłym Stole hierarchii kościelnej części materiałów SB na temat Kościoła. Nie podważono też opowieści Kiszczaka o ożywionych towarzyskich spotkaniach, zwłaszcza w drugiej połowie lat 80., czołowych hierarchów ze śmietanką IV Departamentu MSW zajmującego się Kościołem. Takie wspomnienia niewątpliwie rozmiękczają stanowisko. Rozumiem obawę Kościoła przed jego pochopnym utytłaniem. Prawdy o wielkiej roli tej instytucji w czasach komunizmu nie zamaże największa zdrada tego czy innego duchownego. Kościół musi jednak podjąć próbę zmierzenia się z prawdą, która w warunkach otwartego społeczeństwa jest nie do ukrycia pod korcem, choćby różni usłużni przeciwnicy jej odkrywania, pochodzący ze wszystkich stron politycznej sceny, oferowali swoją pomoc. Nie ma gotowych pomysłów, jak Kościół, w końcu instytucja niepubliczna, miałby się zlustrować lub być zlustrowany. Kościelna elita musi szybko dojrzeć do odważnych i pryncypialnych sądów. Nie ma co narzekać, że zakłócą one atmosferę po śmierci Jana Pawła II. Ta atmosfera nie powinna być budowana na fałszu.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.