Kogo bać się bardziej: muzułmańskich imigrantów czy rodzimych ekstremistów, którzy przeszli na islam? Takie pytanie - według Gazety Wyborczej - zadają sobie Niemcy dzień po pojmaniu prawdopodobnych terrorystów muzułmańskich.
Adem Y., Fritz G. i Martin S. siedzą w areszcie w Karlsruhe, a policja i służby specjalne ścigają co najmniej dziesięciu ich wspólników: Niemców, Turków i ludzi innej narodowości. Są oni członkami niemieckiej komórki Islamskiej Unii Dżihadu - uzbeckiej grupy terrorystycznej blisko związanej z al Kaidą. Według śledczych zamierzali za pomocą domowej produkcji bomb zaatakować m.in. wielką bazę lotniczą USA w Rammstein oraz port lotniczy we Frankfurcie nad Menem. - Nie ma żadnych podstaw, by odwołać alarm - mówi Jörg Ziercke, szef Federalnego Urzędu Kryminalnego. Podstaw nie ma, bo w Niemczech żyją setki, jeśli nie tysiące islamskich radykałów, którzy według tutejszych służb specjalnych są w stanie założyć kolejną terrorystyczną komórkę i rekrutować zamachowców-samobójców. Jak podaje Die Welt w kartotekach kontrwywiadu zgromadzono akta 890 najbardziej niebezpiecznych muzułmańskich radykałów mieszkających w Niemczech. W co czwartym przypadku agenci prowadzą tzw. specjalną obserwację - chodzi o ludzi, co do których wiadomo, że mają bliskie powiązania z organizacjami terrorystycznymi. Ale te dane mogą być niepełne. Za Odrą żyje ponad 3 mln muzułmanów i nie można kontrolować każdego, kto sympatyzuje z Osamą ben Ladenem. W całym kraju naliczono aż 28 islamskich organizacji, które wyznają radykalne poglądy. Jedna z nich - Milli Görus założona przez Turków - została zdelegalizowana, ale według służb liczy aż 26,5 tys. członków. Kontrwywiad rozpracowuje radykalne środowiska, ma doskonałe wejścia na Bliskim Wschodzie i w Azji Centralnej oraz korzysta z wydatnej pomocy amerykańskich antyterrorystów. Czasem jednak muszą liczyć na łut szczęścia. Tak jak w przypadku Tolgi D., mieszkańca Ulm i dobrego znajomego Martina S. Tolga D. wybrał się w tym roku do Pakistanu, by podobnie jak pojmana właśnie trójka przejść przeszkolenie w obozie treningowym al Kaidy. Gdyby nie wygadał się pracownikowi niemieckiej ambasady w Islamabadzie, że "udaje się na przeszkolenie", cel jego wizyty pozostałby nieznany. A tak Niemcy poprosili pakistańskich kolegów o zwinięcie D. i odesłanie go do kraju. Od sierpnia Tolga D. siedzi w areszcie w Monachium. Ale dobre źródła za granicą na niewiele się zdadzą, jeśli zamachy będą planować nie imigranci, ale rodowici Niemcy, którzy przeszli na islam. Tacy jak Fritz G. czy Martin S. - Konwertyci łatwiej się radykalizują i jako neofici chcą być bardziej religijni niż reszta - wyjaśnia Kai Hirschmann z Instytutu Badań nad Terroryzmem i Polityką Bezpieczeństwa. - Mają za sobą kryzysy życiowe. Islam ma dać im odpowiedź na problemy, z którymi nie potrafią sobie poradzić. Niektórzy są psychicznie chwiejni, a przez to bardziej podatni na propagandę ekstremistów muzułmańskich - dodaje inny ekspert od terroryzmu Udo Ulfkotte. Konwertytów przybywa. Według Archiwum Islamskiego na 3,3 mln żyjących w Niemczech muzułmanów 18 tys. to rodowici Niemcy. W zeszłym rok na islam przeszło 4 tys. osób - cztery razy więcej niż rok wcześniej. Tyrady zwolenników twardej rozprawy z terrorystami zagłuszają głosy działaczy muzułmańskich, że w końcu nie każdy konwertyta to kandydat na zamachowca. Np. bawarski minister spraw wewnętrznych Gunter Beckstein, ubolewa, że w Niemczech nie rejestruje się konwersji. - Służby specjalne, gdy tylko dowiedzą się o tym, że ktoś przeszedł na islam, powinny od razu sprawdzić, czy chodzi o liberalną, czy radykalną wersję religii - mówi Beckstein.
Sugerował, że obecna administracja może doprowadzić do wojny jądrowej.
Rusza również pilotażowy program przekazywania zasiłków na specjalną kartę płatniczą.
Tornistry trafią do uczniów jednej ze szkół prowadzonych przez misjonarki.
Caritas rozpoczęła zbiórkę na remont Ośrodka dla osób w kryzysie bezdomności w Poznaniu.