Słynął z poczucia humoru, optymizmu i pogody ducha - tak zmarłego w Rzymie bp.
Ignacego Jeża wspominają polscy kardynałowie i biskupi. Wskazują, że mimo
niełatwego życia patrzył w przyszłość zawsze z nadzieją i uczył jej młodszych
od siebie księży i biskupów.
Abp Alfons Nossol
Rano zamieniliśmy jeszcze ostatnie słowa. Przy śniadaniu powiedział do mnie: jak cię widzę to od razu myślę o ewangelicznej radości życia. Odpowiedziałem na to: a ja uczę się od księdza biskupa dojrzałości chrześcijańskiej. Skwitował to z uśmiechem: no, nie przesadzaj!. I tak żeśmy się rozstali.
Dla mnie był przykładem prawdziwego chrześcijanina. Mimo trudnego doświadczenia Dachau nigdy nie przestał być optymistą. Dał niego ustawą zasadniczą bycia chrześcijaninem była Ewangelia. Radość wypływającą z chrześcijaństwa głosił całym swym życiem. Nawet w tym piekle, jakim był obóz koncentracyjny. Nawet tam dostrzegał wiele dobroci zarówno w tych, którzy cierpieli jak i nawet w oprawcach potrafił dostrzec odruchy ludzkie czy chrześcijańskie. Pomagał tym, którym pomagać nie wolno było. Załatwiał im lekarstwa. Strażnicy przymykali na to oczy.
Pamiętam jak wspominał Wigilię Bożego Narodzenia w Dachau. Był wtedy szefem izby chorych. Ubłagał komendanta SS i ten przyniósł mu hostie i butelkę wina. Wychodząc dodał: „musicie się spieszyć, mnie nie będzie przez dwie godziny. Tym, którzy was pilnują dałem wolne. Odprawiajcie Mszę byle szybko”. Bp Jeż zaprosił na tę niezwykłą Eucharystię wszystkich, którzy chcieli i mogli się ruszać. Skazańcy wracając do swych baraków zabierali ze sobą Komunię Św. Przeżył to Boże Narodzenie, jakby było pierwszym w jego życiu. Myślę, że właśnie dlatego, że w tym ziemskim piekle obozowym spotkał się z prawdziwie ludzkimi odruchami zawsze miał nadzieję i tej nadziei uczył nas, młodszych księży i biskupów. On nigdy nie rozpaczał. Nawet w mrokach ciemności dostrzegał przebłyski światłości. Powtarzał, że nadziei nigdy nie wolno porzucić.
bp Wiktor Skworc
Siedzieliśmy dzisiaj o szóstej rano przy tym samym stole przy śniadaniu. Był zmęczony, ale był optymistyczny i chciał uczestniczyć w tym drugim dniu naszej pielgrzymki. Pan Bóg chciał jednak inaczej i dzisiaj jego pielgrzymka dobiegła kresu tutaj właśnie, w Rzymie. 16 października jest dla nas ważną datą. Pamiętamy Księdza Bp. Ignacego jako pielgrzyma, którego ziemska wędrówka rozpoczęła się na terenie diecezji tarnowskiej.
Urodził się dzień przed rozpoczęciem I wojny światowej w Radomyślu Wielkim. Żartując mówił, że to nie dlatego wojna wybuchła, że się urodził. A potem losy wojenne rzuciły jego rodziców na Morawy, gdyż ojciec był urzędnikiem austriackim. Mieszkali na Morawach, a po wojnie znaleźli się w Katowicach. Wielu się on kojarzy ze Śląskiem, bo tam się wykształcił, tam został kapłanem, stamtąd poszedł na biskupstwo. Stał się biskupem pomocniczym w Gorzowie a potem biskupem w Koszalinie, ale urodził się na terenie diecezji tarnowskiej i myśmy o tym pamiętali. Parę lat temu, kiedy obchodził swoje 90 urodziny był naszym gościem. Właśnie w Radomyślu Wielkim celebrował Mszę św., spotkał się ze swoimi rodakami w tamtej parafii. Tam umieściliśmy przy chrzcielnicy tablicę, która upamiętniała fakt jego urodzin i to, że był pierwszym biskupem koszalińskim po właściwie tysiącletniej przerwie, kiedy struktura kościelna została zreorganizowana w 1972 roku.
Bp Ignacy Jeż to senior polskiego episkopatu, niezwykły człowiek. Do końca przeżył obóz w Dachau, miał wielki kult do św. Józefa. Właściwie jemu przypisywał swoje wyzwolenie. A przeżył obóz także dzięki temu, że Pan Bóg go obdarzył niezwykłą psychiką. Był optymistą w każdej sytuacji, choć życie mu nie szczędziło sytuacji trudnych. Kiedy patrzymy dzisiaj, już z innej perspektywy na jego życie, to musimy dziękować Panu Bogu, że nam dał poznać Księdza Bp. Ignacego, który do końca tryskał optymizmem i zachęcał nas do wielkiej ufności Bogu. Właściwie tę ufność praktykował w swojej posłudze kapłańskiej i biskupiej. Przecież biskupem pomocniczym w Gorzowie został w czasach komunistycznych. Potem w trudnych czasach budował podstawy diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
Dla mnie to człowiek niezwykły, przyjaciel. Mieliśmy plany już naszkicowane na rok 2008. Miał nas gościć na początku stycznia właśnie w Koszalinie. Mówiliśmy o tym, że się wybieramy na to spotkanie z nim, żeby go jeszcze bardziej uczcić, uszanować. Pan Bóg chciał inaczej. Pozostanie w naszej pamięci jako niezwykły człowiek, niezwykły pasterz, jako niezwykle życzliwy przyjaciel.