Na Kamczatce Pasterkę odprawia się niejednokrotnie dopiero w styczniu. Trzeba bowiem poczekać, aż zamarznie rzeka.
„Tylko wtedy można dotrzeć do rozsianych na ogromnym terytorium parafian” – mówi ks. Jan Kowal, proboszcz najdalej wysuniętej na wschód parafii rzymskokatolickiej świata. Jest ona trzy i pół raza większa od terytorium Polski. „Od Pietropawłowska, gdzie mieszkam, miałem do pokonania 650 km. Z tego tylko 100 km asfaltu, a dalej trakt śnieżny i po drodze rzeka, którą trzeba w Imię Boże przejechać” – tak jedną ze swych ubiegłorocznych Pasterek wspomina ks. Kowal. Przyznaje, że wybrał się w drogę dopiero w styczniu, wiedząc, że rzeka będzie już zamarznięta. Mimo to, jak dodaje, pewności, że ona będzie zamarznięta, nie ma nikt. „Jechałem do dziesięciu osób mieszkających na zamkniętym poligonie wojskowym – wspomina kamczacki proboszcz. Tylko pięć z nich dostało pozwolenie uczestniczenia w Mszy. Boże Narodzenie w ubiegłym roku spędziłem więc na stróżówce przy poligonie. Na jego teren nie zostałem wpuszczony. Miałem przepustkę, jak był poprzedni dowódca, obecny uznał, że «jestem niebezpieczny». Wpuszczono mnie tylko do szlabanu. I w takiej stróżówce, gdzie ledwo zmieściło się sześć osób odprawialiśmy Pasterkę przy temperaturze 25 stopni poniżej zera, ale to było w tym pokoiku, bo na zewnątrz było jeszcze zimniej: -42” – wspomina ks. Kowal. Pracujący na Kamczatce kapłan dodaje z uśmiechem, że na zakończenie zresztą bardzo krótkiej liturgii, żeby się rozgrzać i móc trochę porozmawiać, trzeba było zrobić procesję. „To była najgorętsza Pasterka w moim życiu” - dodaje. Kierowana przez polskiego kapłana parafia na Kamczatce, leży na terenie diecezji św. Józefa w Irkucku. Jest to najrozleglejsza diecezja świata, a pracuje w niej zaledwie jeden biskup i czterdziestu kapłanów.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.