Pilot British Airways, który kilka dni temu bezpiecznie sprowadził na ziemię samolot ze 152 ludźmi na pokładzie - mimo że 3 km przed lotniskiem w Heathrow, na wysokości 180 metrów, w maszynie przestały działać silniki - powiedział, że ocalenie było "dziełem Boga".
41-letni John Coward, okrzyknięty w Wielkiej Brytanii bohaterem za to, że dzięki zimnej krwi uniknął tragedii, wyznał na łamach brytyjskiego dziennika "Mail", że Boeing 777 nie roztrzaskał się, dzięki Boskiej interwencji. "Cała załoga spisała się znakomicie, ale myślę, że podziękowanie należy się Temu na górze za to tę małą pomoc na końcu. Zazwyczaj w takich awaryjnych sytuacjach postępujemy, tak jak nas nauczono na szkoleniach, ale nauka ta niewiele daje, gdy silniki przestają reagować i brakuje pasa do lądowania" - mówi pilot. Pamiętam, że kiedy schodziliśmy w dół myślałem sobie,że to będzie wielka katastrofa" – relacjonuje pilot. Z raportu AAIB, specjalnej agendy zajmującej się ustaleniem przyczyn wypadków transportu lotniczego, wynika, że 17 stycznia rejsowy samolot z Pekinu do Londynu podchodził do lądowania z uszkodzonym systemem kontroli ciągu. Samolot wylądował na trawie w odległości ok. 300 metrów od betonowego pasa. Ze 136 pasażerów i 16 członków załogi tylko 6 osób odniosło lekkie obrażenia. Samolot stracił podwozie i poważnie uszkodził skrzydło.
"To dzieło nie okazało się chwilową inicjatywą, ale nabrało poważnego charakteru".
"Mamy nowe incydenty w naszym regionie i na Morzu Bałtyckim co tydzień, prawie każdego dnia".
Abp Galbas zaprasza na spotkanie o ochronie życia i zdrowia psychicznego.
Wielu liderów nadal mierzy zaangażowanie przez pryzmat wyników i realizacji celów.
"Chowanie urazy jest jak trzymanie się rozżarzonego węgla z zamiarem rzucenia nim w kogoś innego".