Z Nikoletą Brodą, położną i socjologiem, która asystowała przy tzw. terminacjach ciąż, rozmawia Agata Puścikowska.
Agata Puścikowska: - Nie będziemy udawać, że się nie znamy. Poznałyśmy się ponad sześć lat temu, gdy opowiadałaś mi o sytuacji w polskich szpitalach położniczo-ginekologicznych. Wtedy miałam przed sobą inną kobietę: przestraszoną, niepewną, prawie… złamaną. Prosiłaś, by w reportażu o terminowaniu ciąż zmienić Ci dane osobowe - występowałaś tam jako Iwona (przeczytaj tekst Krótkie historie o terminowaniu). Teraz mówisz otwarcie, co Cię wiele lat temu spotkało. Skąd ta zmiana?
Nikoleta Broda: - Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Wszystko jest po coś. Kilka lat temu rzeczywiście nie byłam w stanie rozmawiać na ten temat. Najwyraźniej teraz nadszedł odpowiedni czas - konieczny do dawania świadectwa. Zresztą nie do końca jest prawdą, że wtedy nie chciałam mówić. Chciałam. Mimo, że rozdrapywanie ran bolało, próbowałam mówić o tym, co działo się w jednym z warszawskich szpitali. Niestety, spotkało mnie wtedy bardzo wiele zła ze strony mediów. Jeden z dziennikarzy okłamał mnie i wykorzystał perfidnie mój wizerunek. Zaczęłam unikać kontaktów z mediami. Doświadczyłam na własnej skórze, że za mówienie prawdy o przerywaniu ciąży trzeba czasem ponieść wysoką cenę… Prawda zawsze kosztuje - ale ostatecznie jest warta swojej ceny. Poza tym nie chciałam skupienia medialnej uwagi na sobie. Nie byłam i nie jestem w tym wszystkim ważna. Media czasem niestety mieszają porządki: na plan pierwszy wysuwają „bohatera”, który doświadczył traumy, a zapominają o istocie problemu… Dodam, że już wtedy, m.in. po artykułach w jednym z dzienników, po raz pierwszy - sprawa warunków, w jakich dokonuje się terminacji w polskich szpitalach, trafiła do prokuratury. Została zresztą dwukrotnie umorzona.
Gdy pierwszy raz rozmawiałyśmy, byłaś pełna cierpienia. Teraz boli mniej?
- Tego co widziałam, zapomnieć się nie da. Ale czas leczy rany. Musiały minąć lata, musiałam przepracować w sobie traumę którą przeżyłam. Odeszłam wtedy z zawodu, bo pracować w położnictwie nie byłam w stanie. Zawód, którego celem powinna być pomoc matce i dziecku, w szpitalu, w którym miałam praktyki, został zbrukany. Teraz czuję się silniejsza, bo znalazłam drogę, by te wszystkie złe doświadczenia przeobrazić w dobro. Po latach pracy w innym zawodzie, wróciłam do położnictwa. Dziś pracuję jako położna na bloku porodowym. Działam też w Fundacji MaterCare Polska, która zajmuje się m.in. edukacją medyczną i pomocą matkom najbardziej potrzebującym. W miarę możliwości czasowych wspieram też inne organizacje pro-life.
W 2006 r. po artykule w jednym z dzienników, w którym opisywałaś, jak się zabija chore dzieci, śp. prof. Religa zabrał głos…
- Tak. Profesor wypowiedział się wtedy ostro: procedurę indukowania przedwczesnego porodu, tzw. terminacji, a następnie odstępowania od reanimowania dzieci, w przypadku gdy rodzą się żywe, nazwał morderstwem. Wtedy spowodował, że kwestia terminacji i braku poszanowania dla dziecka urodzonego na granicy przeżywalności, wróciła do prokuratury (a następnie znów została umorzona). Konkretnym dobrem, które wynikło m.in. z mojego świadectwa oraz nacisków środowiska pro-life, było też rozporządzenie wydane przez prof. Religę. Miało ono na celu umożliwienie godnego pochówku każdego dziecka zmarłego w okresie okołourodzeniowym, niezależnie od czasu trwania ciąży.
W programie „Bliżej” wspierałaś Kaję Godek. Już bez lęku, pewna siebie i pod własnym nazwiskiem. Długo trzeba było Cię namawiać na wystąpienie w programie na żywo?
- Ani trochę! Przemówienie sejmowe pani Kai bardzo mnie poruszyło. Z jednej strony zachwyciło mnie, że młoda, elokwentna i odważna kobieta pięknie argumentuje i mówi tak spokojnie prawdę. Z drugiej - byłam przerażona, że wokół niej wręcz ryczą wściekli ludzie. Tak naprawdę był to ryk ludzi poranionych, którzy za wszelką cenę nie chcieli dopuścić jej do głosu. Potem usłyszałam słowa ministra zdrowia, który z pretensją nakazał, by o przypadkach zabijania dzieci informować prokuraturę! Był to dla mnie podwójny szok. Bo po pierwsze ujawnił swą niewiedzę w tej sprawie, a po drugie - przecież kwestia terminacji była już w prokuraturze. W dodatku, tak jak powiedziała pani Kaja, proceder dzieje się w świetle prawa! Wydarzenia w Sejmie na tyle mnie poruszyły, postawa pani Kai na tyle mną pozytywnie wstrząsnęła, że postanowiłam ją wesprzeć, tak jak potrafię. Wiem, bo na własnej skórze tego doświadczyłam, że za mówienie prawdy spotka ją wiele przykrości. Sumienie nie pozwoliło mi zostawić jej z tym wszystkim.
Myślisz, że wspólnie uda się coś zmienić? Ratować dzieci, ratować sumienia położnych?
- Prawdę mówiąc, patrzyłam realnie na układ sił politycznych i nie wierzyłam w powodzenie głosowania. Te przypuszczenia się sprawdziły: obecni posłowie nie rozumieją lub nie chcą rozumieć istoty problemu. Oni nawet o zabijaniu dzieci, na które zezwalają, nie pozwalają mówić wprost… Ale nie same rozwiązania legislacyjne się liczą! Moim zdaniem, dzięki obecnej sytuacji, nagłośnieniu nadużyć przy tzw. terminacji ciąży, pracownicy medyczni, rodzice, mają większą świadomość skutków „zabiegów”. Dlatego warto o tym właśnie teraz mówić: aby uratować jak najwięcej dzieci, sumień rodziców oraz… położnych.
No właśnie. Położne. Rok temu pomogłaś mi w zebraniu materiału do tekstu o łamaniu sumień położnych, które są zmuszane do asystowania przy terminacjach. Tekst był zresztą potem wykorzystany właśnie przez Kaję Godek, podczas sejmowego wystąpienia (przeczytaj tekst Gdy położna jest jak grabarz). Czy od czasu gdy rozmawiałyśmy, zmieniło się coś w sytuacji położnych?
- O dramacie położnych, które mimo zapisu prawnego o klauzuli sumienia, muszą uczestniczyć w „zabiegach”, rozmawiałam z minister Kozłowską-Rajewicz. W maju 2012 złożyłam na jej ręce stosowne pismo: ponieważ minister zajmuje się dyskryminacją, powinna chronić ofiary dyskryminacji! Niestety, do dzisiaj, pani Kozłowska-Rajewicz do sprawy się nie odniosła.
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.