Nasza epoka to już po części epoka postchrześcijańska - mówi bp Zbigniew
Kiernikowski w wywiadzie dla KAI. Biskup siedlecki dodaje, że współczesna
rodzina zasadniczo przestała już być miejscem kształtowania wiary. Dlatego
jest niezbędna pogłębiona i stała formacja o charakterze katechumenatu.
- Jak w tym kontekście Ksiądz Biskup postrzega rolę nowych ruchów i wspólnot w misji Kościoła?
ZK:Odpowiadając na to pytanie, widzę potrzebę zróżnicowania. Zasadniczo dzielę ruchy i wspólnoty na trzy kategorie. Pierwsza obejmuje to wszystko, co związane jest z różnymi formami pobożności. Przykładem mogą być tu kółka różańcowe, różnego rodzaju grupy modlitewne itp. Druga grupa to ruchy charytatywne, niosące pomoc czy wspomagające człowieka. To wszelkiego rodzaju dzieła wolontariatu i takie ruchy, jak np. "Wiara i Światło".
Trzecia grupa to ruchy i te rzeczywistości, które koncentrują się na formacji chrześcijańskiej. Niestety trzeba podkreślić, że nie wszystkie do końca rozumieją istotę Kościoła i dlatego zdarza się, że z mniejszą lub większą aprobatą hierarchii formują nie w duchu ewangelijnym, ale moralizatorskim, woluntarystycznym, prowadzącym do rozumienia chrześcijaństwa głównie w kluczu zobowiązań.
ZK: W ramach tej trzeciej grupy są też oczywiście nurty, które usiłują podejmować autentyczny katechumenat, formację w duchu Ewangelii, w duchu Jezusa Chrystusa, wchodzenie w tajemnicę śmierci i Zmartwychwstania. Podam dwa przykłady. Jeden z nich to Ruch Światło-Życie. Idea deuterokatechumenatu zaproponowanego przez Założyciela ruchu, Sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, jest bardzo dobra i bardzo trafiona. Jest to formacja zakorzeniona w Biblii i w duchu Soboru Watykańskiego II, chociaż jej początki sięgają czasów przedsoborowych. Drugi to Neokatechumenat. Na Drodze Neokatechumenalnej też proponuje się autentyczną formację chrzcielną.
- Jest to formacja, którą przeżył Ksiądz Biskup osobiście. Jaka jest historia tego zaangażowania?
Zaczęło się w 1973 r. Byłem wtedy młodym księdzem, studiowałem Biblię w prestiżowym Instytucie Biblijnym w Rzymie. Ci, co tam studiowali mieli świadomość, że jeśli chodzi o znajomość Słowa Bożego są ‘kimś’, oczywiście głównie na płaszczyźnie czy w kluczu studium tego Słowa. Wtedy usłyszałem kerygmat głoszony przez świeckich. Zobaczyłem, że Słowo, głoszone przez nich, ma mi coś do powiedzenia i ja w to uwierzyłem. Tak się rozpoczęło ponad 20 lat Drogi Neokatechumenalnej, z różnymi etapami. Zakończyłem całą Drogę w 1994 r. W 2002 r. zostałem biskupem. Byłem pierwszym biskupem na świecie z takim doświadczeniem. Teraz jest już kilku.
- Co jest najistotniejsze w formacji „na Drodze”?
ZK:Po pierwsze – właściwa logika czy porządek tej formacji oparty jest na doświadczeniu Kościoła. Jest to formacja, która opiera się na ogłoszonym w 1972 r. przez Kongregację Kultu Bożego dokumencie „Ordo initiationis christianae adultorum” (Obrzęd chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych). Czerpie zarówno z wprowadzenia teologicznego, jak i z wskazanego tam porządku katechumenatu dorosłych. To z nauki Soboru i z doświadczenia Kościoła bierze swoją strukturę Droga Neokatechumenalna. Zaczyna się ona od Słowa i kerygmatu. Prowadzi przez katechezy, aż do mistagogii. Całościowo ujmując, jest to wprowadzenie w tajemnicę Jezusa Chrystusa.
Po drugie – fakt stopniowości. To jest potrzebne w prowadzeniu do wiary. Tak jak w szkole – nie gromadzi się dzieci na lekcjach w jednej klasie. Owszem, czasami jest jakaś akademia czy specjalne spotkanie, gdzie wszyscy są razem, ale zasadniczo, każda klasa ma swoje zajęcia. W Kościele często brak tego rozróżnienia. Ponieważ nie ma stopniowości i wszystko głoszone jest wszystkim, zdarza się, że w konsekwencji ludzie nie odnoszą do siebie tego, co jest im mówione. Jest to zawsze "dla tych innych". Na Drodze Neokatechumenalnej natomiast widoczne są etapy. Zaczyna się od prekatechumenatu, który trwa jakieś 4-5 lat. Jest to tzw. "formacja zdejmująca łuski z oczu". Człowiek, żeby wejść na drogę nawrócenia, musi zobaczyć kim jest, przeżyć czas bolesnej prawdy, czas upokorzeń. Podobna jest logika ćwiczeń ignacjańskich. Kolejny etap to tzw. "formacja pozytywna" – wprowadzanie w modlitwę, kształtowanie postaw. Ostatni etap to wybranie, oświecenie, podczas którego wprowadza się coraz bardziej w misterium Chrystusa.
Po trzecie – bardzo jasne zaakcentowanie, że życie chrześcijańskie opiera się na "trójnogu", jakim jest Słowo, Liturgia i Wspólnota. Nie spotkałem w żadnej formie pracy wprowadzającej w chrześcijaństwo, by było to tak wyraziste, jak właśnie na Drodze Neokatechumenalnej.
- A jednak formacja Drogi Neokatechumenalnej budzi też wiele kontrowersji.
ZK:Najwięcej nieporozumień dotyczy osadzenia wspólnot neokatechumenalnych w parafii. Często zdarzają się oskarżenia, że wspólnoty się odcinają, że odprawiają liturgie gdzieś w salce parafialnej, w zakrystii itp. Chcę to mocno podkreślić: nie ma katechumenatu bez parafii! Inicjatorzy Drogi zresztą bardzo się bronili przed tym, żeby Drogę uczynić jakimś ruchem, stowarzyszeniem, czy czymś na kształt prałatury personalnej, jak np. Opus Dei. Od początku wyraźnie zaznaczali, że Neokatechumenat nie jest żadną odrębną instytucją. Jest po prostu w strukturze diecezjalnej, parafialnej i nie ma żadnego prawa działać poza parafią. Katechez neokatechumenalnych nigdy nie zaczyna się poza parafią, chyba, że w bardzo, bardzo wyjątkowych okolicznościach (np. w więzieniach). Zawsze konieczna jest do tego akceptacja biskupa i proboszcza.
Problem natomiast pojawia się gdzie indziej. Nasze parafie nie są przygotowane do tego, żeby prowadzić katechumenat. Nie są też nawet przygotowane do tego, żeby widzieć potrzebę katechumenatu i zaakceptować jego fakt. Nasze parafie funkcjonują jako parafie chrześcijańskie, które mają już wspólnotę wierzących i wydaje się, że wcale nie muszą nikogo do wiary prowadzić. Nie ma mowy o jakiejś etapowości formacji, o konieczności stopniowego wprowadzania w pewne znaki, w pewne prawdy wiary. Nieczęsto zdarza się też, by fakt udzielania chrztu był przeżywany przez wspólnotę parafialną jako jej wydarzenie. Jest to raczej sprawa rodziny. W parafiach nie widzi się potrzeby posiadania struktury katechumenalnej. Tego nie rozumieją często i proboszczowie, a czasem nawet biskupi.
Tymczasem – używając mocnego porównania – parafia bez struktury katechumenalnej jest jak kobieta, która nie posiada łona. Ona żyje, ale nie może urodzić. A najgorsze jest to, że takie parafie zazdroszczą, mają pretensje o to, że obok nich np. istnieje inna wspólnota, która jest płodna. Sam spotkałem się z silną presją niektórych środowisk parafialnych przeciw katechumenatowi.