"Le Figaro" przytacza w piątek argumenty byłego ministra obrony Francji Gerarda Longueta, który podkreśla, że do Rep. Środkowoafrykańskiej wysłano za mało żołnierzy, by przywrócić spokój; błędem jest też ogłaszanie, że interwencja będzie krótka i ograniczona.
"Prezydent Republiki (Francois Hollande) miał rację angażując Francję w rozwiązywanie problemu, który okazał się kroniką zapowiedzianej masakry, ale popełnił błąd mówiąc, że (misję) można wypełnić błyskawicznie, przy ograniczonym zaangażowaniu wojsk" - powiedział Longuet, komentując interwencję w Republice Środkowoafrykańskiej.
Konserwatywny polityk i minister w latach prezydentury Nicolasa Sarkozy'ego powiedział w rozmowie z RTL, że podczas takich operacji militarnych "nigdy nie należy podawać daty ich zakończenia".
"Gdy mówisz swojemu przeciwnikowi (...), że wkroczyłeś (na teren konfliktu), ale się stamtąd wycofasz, co on zrobi? Będzie czekał spokojnie, aż wyjedziesz" - dodał Longuet.
Były minister nie pochwala też projektu rozwiązania problemu w Republice Środkowoafrykańskiej rękami żołnierzy z sił afrykańskich (MISCA).
Zdaniem Longueta byłoby to wykonalne, gdyby w oddziałach poszczególnych krajów w MISCA "panowała kultura bezstronności". Do tego jednak daleko, a muzułmańscy żołnierze, zwłaszcza z Czadu, stają czasem w tym konflikcie po stronie muzułmanów z ugrupowania Seleka - pisze "Le Figaro".
"ONZ powinno przyjąć do wiadomości, że na niektóre terytoria lepiej jest wysyłać jednostki, które nie są w żaden sposób zaangażowane w lokalną rzeczywistość" - dodał Longuet.
Były minister podkreślił, że w takich sytuacjach problemów Afrykanów nie mogą rozwiązać inni Afrykanie; "w kryzysie, który wygląda już jak wojna domowa, oznaczałoby to stawanie po czyjejś stronie, bo każdy kraj ma tu swoje interesy".
W środę w starciach w stolicy kraju Bangi zginęło pięciu żołnierzy z czadyjskiego kontyngentu MISCA. Według mieszkańców Bangi chrześcijańskie milicje zbrojne o nazwie "Anti-balaka" zaatakowały żołnierzy czadyjskich. Mieszkańcy twierdzą, że w odparciu ataku czadyjskim żołnierzom pomagali członkowie Seleki.
Francja postanowiła wysłać 1,6 tys. żołnierzy do Republiki Środkowoafrykańskiej, gdy stolica została zaatakowana przez chrześcijańskie milicje wraz z byłymi żołnierzami chrześcijańskiego prezydenta Francois Bozize, który w marcu został obalony przez muzułmańskich rebeliantów z ugrupowania Seleka.
W marcu rebelianci, będący niemal bez wyjątku muzułmanami, wzięli szturmem Bangi, a nowym szefem państwa ogłosili swojego przywódcę Michela Djotodię, który został pierwszym muzułmańskim władcą kraju.
Po zdobyciu władzy powstańczy sojusz Seleka rozpadł się. Niezależne od nikogo watahy rozpoczęły grabieże i pogromy chrześcijan z Bangi.
Francuzi wylądowali w Bangi na początku grudnia i przegonili bojówki z ulic stolicy. Spokój zapanował na krótko; wkrótce znów zaczęło dochodzić do starć i pogromów, a uważając Francuzów za swoich sojuszników, chrześcijańskie milicje przystąpiły do nowych ataków na muzułmanów i zażądały, by wycofani z kraju zostali muzułmańscy żołnierze z Czadu.
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.