Benedykt XVI nie jest kopią Jana Pawła II. Bardzo się od niego różni. Ale z
pewnością kontynuuje jego dzieło.
Benedykt XVI w kilka chwil po wyborze oświadczył, że pojedzie do Kolonii. I słowa dotrzymał. Pojechał świadom, że dla wielu udaje się tam „w zastępstwie”. Niespełna pół roku temu tysiące młodych szykowały się do spotkania na niemieckiej ziemi z Janem Pawłem II. Bóg postanowił inaczej.
Podobieństwa i różnice
Jeszcze drugiego dnia pielgrzymki sprawozdawcy niektórych stacji telewizyjnych mylili się i zamiast „Ojciec święty Benedykt XVI” mówili z rozpędu „Jan Paweł II”. Trzeciego dnia, w czasie wieczornego czuwania, już nie popełniali pomyłek. Różnica była duża. Trudno jej było nie zauważyć.
Równocześnie było mnóstwo podobieństw. Przede wszystkim w kwestiach zasadniczych. „Pragnę wszystkim powiedzieć z naciskiem: otwórzcie na oścież wasze serca Bogu, pozwólcie się zaskoczyć Chrystusowi! Przyznajcie mu "prawo mówienia do was" w tych dniach! Otwórzcie drzwi waszej wolności na Jego miłosierną miłość! Przedstawcie Chrystusowi swe radości i swe smutki, pozwalając, aby swoim światłem rozjaśnił On wasze umysły i swoją łaską dotknął waszych serc” - mówił Benedykt do młodych ze statku na Renie. To wyraźne nawiązanie do początku pontyfikatu Jana Pawła II i jego zawołania „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Zdaniem wielu komentatorów udział w Światowych Dniach Młodzieży był dla Benedykta XVI powtórną inauguracją pontyfikatu.
Wszedł w wielkie buty
Kolońskie ŚDM, jeszcze zanim się zaczęły, nazywano spotkaniem z dwoma Papieżami. I tak rzeczywiście było. Obecność Jana Pawła II była wyraźnie odczuwalna. Nie dało się też uniknąć porównań. Można było odnieść wrażenie, że sam Benedykt XVI ich nie uniknął. Wielokrotnie przywoływał osobę swego Poprzednika. Wielokrotnie wskazywał, że to z jego inicjatywy milion młodych spotkało się w Niemczech z Papieżem-Niemcem.
Młodzież zaakceptowała nowego Następcę św. Piotra. Spełnił jej podstawowe oczekiwanie - był z nią i mówił tak jak Papież z Polski w sposób poważny o najważniejszych sprawach. Nie wywyższał się. Był nauczycielem, przewodnikiem, ale też partnerem. Równocześnie było widać, że - jak napisał Gość jeszcze przed jego wyborem - „wszedł w wielkie buty” Jana Pawła II. On, człowiek kameralnych spotkań, sympozjów i konferencji, stanął wobec milionowego tłumu.