Reklama

Po wyborach do spowiedzi

Idź, głosuj. To nie tylko prawo, ale także Twój obowiązek. Także moralny. Takie wskazania, wygłaszane także przez ludzi Kościoła można coraz częściej usłyszeć przed wyborami.

Reklama

Pogląd na pewno słuszny. Jedną z podstawowych zasad katolickiej nauki społecznej jest bowiem zasada uczestnictwa, wedle której troska o dobro wspólne, zwłaszcza na szczeblu lokalnym, jest ważnym obowiązkiem chrześcijanina. Udział w głosowaniu jest minimum, na które stać każdego. Bo głos oddany czy nieoddany w wyborach ma wpływ na naszą rzeczywistość. A ci, którym wybór takich czy innych naszych przedstawicieli był obojętny, nie powinni mieć później pretensji, że właśnie takich a nie innych wybrano. Przyznam jednak, że coraz trudniej mi ten moralny obowiązek wypełniać. Zniechęcony kolejnymi wyborami i wszystkim co się w związku z nimi dzieje, mam coraz większą ochotę zaprotestować tak, jak robiłem to w czasie komunizmu: nie chcąc uczestniczyć w farsie na wybory nie chodziłem. Nie chodzi nawet o to, że moi kandydaci dość rzadko byli wybierani. Nawet nie o to, że czasem czuję się jakbym wybierał między dżumą a cholerą. Ale o to, że jako obywatel coraz bardziej czuję się w politycznej grze pionkiem, z którym – inaczej niż w szachach – nikt się nie liczy. Podstawową bolączką naszej demokracji są przedwyborcze kłamstwa. Już się do nich trochę przyzwyczaiłem, i nie traktuję kampanii serio, ale mimo wszystko oburza mnie, gdy po objęciu władzy rządzące ugrupowania nawet nie próbują spełnić swoich przedwyborczych obietnic, odkładając ich realizację w bliżej nieokreśloną przyszłość. Nie zgadzam się z tezą, że cel (zdobycie władzy) uświęca środki (przedwyborcze łgarstwa). Nie podoba mi się też, gdy głosując na ludzi, których znam i szanuję, głosuję jednocześnie na tych, którym w najmniejszym stopniu nie ufam. Czuję się oszukany, gdy przedstawiciel tej czy innej partii triumfującym tonem oświadcza, że popiera ich taki a taki procent społeczeństwa. Bo często, zwłaszcza w wyborach lokalnych, nie popieram partii, ale konkretnego jej członka. Dlatego też jeszcze bardziej czuję się zniechęcony taką zmianą ordynacji wyborczej, która mój głos można zamienić w głos dla partii, na której członków nigdy bym nie zagłosował. To uwłacza mojej godności jako człowieka i obywatela. I jest kpiną z tej samej zasady katolickiej nauki społecznej, na podstawie której zachęca się mnie do udziału w wyborach. Jak mam realizować zasadę uczestnictwa przez udział w wyborach, jeśli jestem przy tym manipulowany? Wydaje mi się, że często zapomina się dziś o drugim filarze katolickiej nauki społecznej: zasadzie pomocniczości. Grupa wyżej zorganizowana (państwo) powinna ingerować w sprawy społeczności lokalnej tylko wtedy, gdy owa lokalna społeczność nie jest w stanie sama sobie poradzić. To temat na zupełnie inny komentarz, ale patrząc na przedwyborczą kampanię do - było nie było - samorządowych wyborów mam wrażenie, że i w tej dziedzinie jest dokładnie odwrotnie. Spory na górze stały się wyznacznikiem podziałów na dole. Tak jakby społeczności lokalne miały tylko wspierać „górę”. Nie podoba mi się to. Na wybory oczywiście pójdę. To mój obowiązek. Coraz poważniej zastanawiam się jednak, czy uczestnicząc w nich nie wspieram zła. Patrzę na listę grzechów cudzych i myślę, że być może przyjdzie mi niebawem u kratek konfesjonału wyznawać: wspierałem zło, bo głosowałem na ludzi z partii X.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7
3°C Czwartek
wieczór
1°C Piątek
noc
1°C Piątek
rano
2°C Piątek
dzień
wiecej »