O tym, jak wygląda w praktyce głoszenie Dobrej Nowiny na wsi, opowiadali uczestnikom Kongresu Nowej Ewangelizacji ci, którzy angażują się w to dzieło w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
Ewangelizatorzy, którzy przyjechali do Skrzatusza, mogą nie tylko słuchać o ewangelizowaniu środowisk wiejskich, ale także sami rozjadą się dzisiaj, by mówić o Jezusie mieszkańcom wsi. O realiach ruszenia na opłotki z Dobrą Nowiną mówili im podczas warsztatów zaprawieni w ewangelizacyjnych bojach gospodarze kongresu.
W diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej ewangelizacje wioskowe trwają od 9 lat. Ich siła polega przede wszystkim na prostocie działania. W lecie do parafii przyjeżdża ksiądz z grupą ewangelizatorów, żeby przez tydzień odwiedzać ludzi w domach, proponować rozmowę i modlitwę oraz zapraszać do kościoła. Przed południem ewangelizatorzy bawią się z dziećmi, a wieczorem biesiadują z całą wsią przy ognisku.
- W miastach przyjmą nas trzy rodziny, na wsi może trzy rodziny nas nie przyjmą. Nie mówimy im: "Przyszliśmy was ewangelizować, tylko przyszliśmy się z wami spotkać". Nie ma w tym niezwykłego, że otwierają się wtedy drzwi i pada propozycja: "To może napijecie się herbaty?". Ta rozmowa stanowi dobry grunt do tego, żeby zaproponować modlitwę, żeby zacząć mówić o Jezusie. I ludzie bardzo często nas pytają później, dlaczego tak rzadko to robimy, dlaczego częściej nie przyjeżdżamy - mówi ks. Radosław Siwiński, inicjator ewangelizacji wioskowej w diecezji.
- Większość ludzi naprawdę na nas czeka już przy płocie, zaprasza, otwiera szeroko drzwi domów. Sami mówią o tym, że to dla nich święto. I są to bardzo wzruszające spotkania, bo proponując wspólną modlitwę, pytamy, czy są jakieś szczególne intencje, w których chcieliby prosić. Wtedy często pojawiają się łzy, dzielą się nami swoimi problemami: chorobą, samotnością, brakiem nadziei - opowiada Asia, która ma sobą już kilka letnich akcji na wsiach. - Podczas ewangelizacji wsi nauczyłam się przede wszystkim indywidualnego podejścia do człowieka. Nie wymyślone wcześniej zdania i historyjki, które miałam w głowie, ale słuchanie potrzeb tych ludzi i osobiste świadectwo było najmocniejsze.
Ewangelizatorzy podkreślają, ze mieszkańcy wsi są wciąż bardzo otwarci na słuchanie Dobrej Nowiny i na spotkanie z odwiedzającymi ich ekipami. - Najczęstsze pytanie, które słyszałem, brzmiało: "Dlaczego my, katolicy, chodzimy po domach raz do roku?". Świadkowie Jehowy stukają do ich drzwi co tydzień! - śmieje się ks. Rafał Jarosiewicz, dla którego ewangelizacja poprzedzająca kongres była pierwszym zetknięciem z głoszeniem w środowisku wiejskim. Przyznaje, że różni się ono od organizowania rekolekcji dla tysiąca osób na wielkim stadionie, głoszenia na polach Woodstocku czy ewangelizowania miasta.
- Ewangelizacja wsi jest zupełnie inna od tego, czego doświadczamy w mieście. Teraz, w tych dziewięciu miejscowościach, w których byłem z ekipą, nie spotkałem się z ani jedną osobą, która przynajmniej nie chciałaby porozmawiać. W mieście to nagminne. Byliśmy w Słupsku: pięć klatek bloku, które mamy odwiedzić, i wszystkie drzwi zamknięte. Tu były szeroko otwarte na ewangelizatorów - mówi duszpasterz.
Rzeczywistość wiejskich ewangelizatorów to jednak nie sielanka. Problemów nie brakuje. - Zwłaszcza na początku, kiedy te akcje startowały, trudności były... z ludźmi Kościoła. Wielu z nich dziwiło się, kręciło nosem, pytało: "A co to ma być takie chodzenie po domach, po ulicach? Komu to potrzebne?". Duży opór był też po naszej, księżowskiej stronie - przyznaje ks. Andrzej Zaniewski. - Druga sprawa to opór, na który natrafiamy ze strony ludzi. Bywa, że są całkiem zablokowani. Stajemy przed człowiekiem, który prosto w twarz mówi nam, że jest niewierzący. Tego też nie warto się bać - dodaje.
Razem z młodzieżą z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży przez cztery poprzedzające kongres dni ewangelizowali wsie należące do parafii Strączno.
- Tytuł tego kongresu to "Skarb w roli". Myśmy taki skarb znaleźli w poniedziałek, w jednej z najmniejszych miejscowości w parafii, w której posługiwaliśmy. Gdzie? Na placu zabaw. Ewangelizatorzy chodzili dwójkami i zobaczyli kobietę, która bawiła się z dzieckiem, więc zaprosili ją do kościoła na wieczorną Mszę św. Odpowiedziała, że ona jest niewierząca. No i co? Mogli się pożegnać, odwrócić i pójść dalej. Ale jeden z chłopaków zaczął z nią rozmawiać. Stało się coś niezwykłego. Przyszła do kościoła. Potem była na wieczornym ognisku. Chłopaki nie dawali jej spokoju, cały czas z nią gadali. W pewnym momencie dostaję od nich telefon: "Niech ksiądz przyjdzie, bo ta pani chce z księdzem porozmawiać". Bardzo długo rozmawialiśmy u niej w domu. Okazało się, że to projektantka mody, która zaszyła się na wsi. Powiedziała nam, że ona sama nie rozumie, co się dzieje, co jej Bóg przygotował. Mówiła o tym, iż zrozumiała, że choć ma wszystko, nic nie ma. Prosiła, żebyśmy jeszcze do niej przyszli - opowiada. - Nie trzeba ludzi bombardować kerygmatem. Co z tego, że powiemy im najpiękniejszą prawdę naszej wiary: Jezus cię kocha, kiedy widzisz w domu porozstawiane butelki, pełnego złości i agresji faceta w drugim pokoju? Wysłuchanie problemów i podzielenie się dobrem, które ma się w sobie, może przynieść mocniejsze efekty - dodaje ks. Zaniewski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.