Z Tadeuszem Makulskim z Ruchu Maitri rozmawia Radio Watykańskie.
- To nie jest Pana pierwsza wizyta w Afryce, ale pierwsza w Kamerunie. Co najbardziej zapisało się w pamięci po miesiącu pobytu tutaj?
T. Makulski: Można powiedzieć, że w Kamerunie istnieje kilka społeczeństw, kilka krajów; północ Kamerunu to jest zupełnie co innego niż wschód, południowy zachód to też jest zupełnie co innego niż wschód. Panuje tu też różny klimat. Mówi się, że Kamerun to Afryka w pigułce. Można zobaczyć suchą sawannę, niemal pustynię, mokrą sawannę, dżunglę tropikalną. Oczywiście z klimatem, czy też z otoczeniem, wiążą się odmienne zwyczaje ludzi. Inni ludzie żyją w poszczególnych regionach.
- Projekty w Kamerunie prowadzicie nie od dzisiaj. Czy zbieracie już jakieś konkretne owoce?
Rzeczywiście projekty prowadzimy od kilku lat i chyba największym powodem do dumy, o którym mogę powiedzieć, jest udział w kształceniu jednego z księży kameruńskich. Kilka lat był objęty naszą opieką w ramach „Adopcji serca”, przysłużyły się do tego siostry służebniczki z północy Kamerunu. Miałem przyjemność spotkać księdza Maurice’a, naszego wychowanka, a obecnie naszego wielkiego przyjaciela. I to jest wielka radość widzieć, jak taki człowiek sobie radzi na miejscu, jakie są owoce jego formacji, a także, jaką drogę on przeszedł z małej, górskiej wioski do seminarium i do uwieńczenia go kapłaństwem.
- Przełóżmy to na realia polskie, realia naszych słuchaczy, którzy nie znają Kamerunu. Co trzeba zrobić, jaką drogę przejść, żeby wyjść z tej wioski i zostać kapłanem? Dlaczego też była potrzebna pomoc Maitri?
My nie jesteśmy sobie w stanie za bardzo sobie wyobrazić, z punktu widzenia polskich realiów, co może oznaczać kameruńska bieda. Mamy do czynienia z małą, górską wioską, czy też skupiskiem domostw rozrzuconych na zboczach góry w sawannie, gdzie do najbliższej drogi asfaltowej jest około 70 km, do najbliższej parafii około 10 km przez góry. Większość ludzi jest analfabetami, nie ma elektryczności, nie ma wody, najbliższa studnia jest 3 km od wioski. Niedawno zbudowano jakąś studnię, z której część mieszkańców może czerpać, ale nie ma żadnych znanych nam udogodnień cywilizacyjnych. Nawet nie ma zasięgu telefonii komórkowej, która w Kamerunie jest dość rozpowszechniona.
Pochodzący z takiej małej wioski syn jednej z trzech żon muzułmanina, jako mały chłopak dotarł do parafii, gdzie zetknął się z s. Pauliną Megier, która widziała jego zapał i chęć do nauki religii. Rodzina muzułmańska przyzwalała mu na takie praktyki, no i chłopczyk z lepianki krytej słomą zaczął chodzić najpierw do szkoły podstawowej, która też wygląda jak lepianka, jak jakiś szałas. Następnie uczęszczał na religię i do szkoły podstawowej wyższego stopnia, później do szkoły średniej, aż w końcu do seminarium. 20 lat nauki, setki kilometrów przedeptane przez góry do szkoły: w suszy, w upale (upał 40ºC to jest tu norma).
«« | « |
1
|
2
|
3
|
4
|
»
|
»»