Z Tadeuszem Makulskim z Ruchu Maitri rozmawia Radio Watykańskie.
- Dwadzieścia lat nauki, został kapłanem, żyje w zupełnie innym świecie. Czy to, co przeżył, ta pomoc, którą otrzymał, przełożyła się też na zmianę jego mentalności? Czy on teraz potrafi siać to dobro, które dostał?
Właśnie to nas bardzo zaskoczyło: przede wszystkim jego wyjątkowo życzliwa postawa do nas, nie ograniczająca się tylko do prostych gestów, ale wielka radość wynikająca ze spotkania. Dodam, że ksiądz Maurice był w Polsce na zaproszenie swoich rodziców adopcyjnych w roku 2007. Mieliśmy okazję go spotkać i on też w trakcie spotkania tutaj w Kamerunie starał się wyrazić wdzięczność, zachowywał się niemal po polsku: postaw się, zastaw się, ale musisz ugościć swoich przyjaciół. Na początku nam zapowiedział, że on w Polsce za nic nie płacił, więc my tutaj też nie będziemy za nic płacić. Było to wzruszające, natomiast on jest teraz wikarym w parafii w miejscowości Lagdo, na północy Kamerunu i pierwszymi jego działaniami było właśnie podjęcie finansowania, z naszą pomocą, nauczycieli w wiejskich szkołach, budowy studni w swojej wiosce, a także taki pilotażowy projekt w ramach „Adopcji serca”. Dzięki niemu, dzięki współpracy z nim, kilkanaścioro dzieci jest finansowanych przez naszą wspólnotę warszawską.
- Jak Maitri jest zaangażowane w Kamerunie, jakie dzieła prowadzicie?
Z takich bardziej znaczących to jest oczywiście „Adopcja serca”. Mamy tutaj około 500 „dzieci”, w tym mniej więcej 30 studentów. Połowa z nich jest studentami międzydiecezjalnego wyższego seminarium duchownego w Bertoua. Mamy uczniów szkół podstawowych i średnich, mamy też dzieciaki w przedszkolach. Dodam tutaj, że program „Adopcji serca” to jest takie moralne zobowiązanie do patronatu, do wspierania konkretnego, znanego z imienia i nazwiska dziecka afrykańskiego. Te wspierane kameruńskie dzieci również znają swoich „rodziców” z Polski, znają ich nazwiska, mają ich fotografie, dane osobowe. Oprócz dzieła „Adopcji serca” prowadzimy tutaj różnego rodzaju projekty edukacyjne czy humanitarne. Na przykład finansujemy program nauczania Pigmejów, kupujemy leki do przychodni prowadzonych przez misjonarzy, wspieramy ośrodki dożywiania dzieci w przedszkolach i szkołach. Staramy się pomagać w różnych projektach infrastrukturalnych, w budowie zbiorników na wodę i studni, w remontach pomieszczeń przeznaczonych na naukę. Prowadzimy tutaj programy szkoły życia, gdzie dziewczęta uczą się praktycznych umiejętności, które mogą wykorzystać później w samodzielnym życiu. Tych dzieł jest dosyć dużo.
- I na takie dzieła potrzeba mnóstwa pieniędzy. Skąd czerpiecie fundusze? Kto wam pomaga?
Rzeczywiście potrzeba masę pieniędzy i tych potrzeb nie da się zaspokoić. My możemy dostarczać tylko tę drobną „słomkę” z pomocą do „oceanu biedy”, ale funkcjonujemy dzięki życzliwości indywidualnych osób. Wspierają nas pojedyncze osoby, rodziny, czasami jest to wdowi grosz, czasami są to zamożni ludzie, którzy czują potrzebę podzielenia się, są szkoły, wspólnoty parafialne, koła różańcowe, klasy, samorządy szkolne: razem około 4 tysięcy ofiarodawców.