Rok temu porywacze siłą wyrywali go z afrykańskiej ziemi, na której służył. Dziś ks. Mateusz Dziedzic wrócił, by kontynuować swą misję.
44 dni spędzone w buszu nazywa rekolekcjami o Bożym Miłosierdziu, swych dwudziestu pięciu afrykańskich towarzyszy niedoli przyjaciółmi, a czas porwania okresem wzrastania w zawierzeniu Bogu. Uprowadzenie przed rokiem tarnowskiego misjonarza nie tylko rzuciło na kolana tysiące ludzi, ale i uświadomiło realia w jakich przychodzi im pracować w Republice Środkowoafrykańskiej, ogarniętej już trzeci rok konfliktem. Nie zgrywają bohaterów, trwają ponieważ ludzie ich naprawdę potrzebują i - jak mówią - wciąż daje się pracować, co z naszej perspektywy wydaje się szaleństwem, czy wręcz brakiem odpowiedzialności. To, że misjonarze zostają, sprawują sakramenty, wznoszą kościoły i budują szkoły sprawia, że Środkowoafrykańczycy nie tracą nadziei, wierzą, że i do nich w końcu powróci pojednanie i pokój, i będzie można normalnie żyć. Bez nich los tych ludzi byłyby o wiele tragiczniejszy.
Misjonarze wskazują też inny wymiar swej posługi, to czym sami są obdarowywani. Pamiętam wzruszenie ks. Mateusza, gdy opowiadał o swych więziennych Mszach w buszu. Zakuci w kajdany więźniowie śpiewali pieśń ułożoną w niewoli: „Idź powiedz posłańcowi, że Jezus nas wyzwolił!”. Dodawali przy tym: „To tylko kwestia czasu”. Ludzie z Babua dzież i noc trwali na modlitwie i poście w intencji uwolnienia swego proboszcza. Bóg czeka na nasze zawierzenie, a jak zaufamy działa cuda. Misje to nie tylko wspaniała przygoda, wpisane jest w nie wyrzeczenie i ofiara. Ta codzienność misyjnej posługi szczególnie widoczna jest w tych krajach, gdzie Kościół trwa mimo kolejnych wojen i krwawych konfliktów.
Ks. Mateusz wrócił do kraju, w którym sytuacja jest dużo trudniejsza niż przed rokiem. W stolicy od kilku tygodni trwają zamieszki. Zabitych zostało prawie sto osób, a kilkaset zostało rannych; ludzie znów masowo chronią się na przykościelnych terenach. Wszędzie widać samochody pancerne błękitnych hełmów. By dotrzeć do diecezji skąd go porwano misjonarz musiał w stolicy czekać kilka dni ponieważ podróżowanie samochodem jest obecnie zbyt niebezpieczne, a ze względu na napiętą sytuację nie latały nawet samoloty oenzetowskich sił pokojowych. Wrócił do Bouar w czasie, który w niewoli odpowiadał końcowi jego buntu z powodu zaistniałej sytuacji i powiedzeniu Bogu świadomie: bądź wola Twoja i daj mi siły tę wolę wypełniać. Te słowa powtarzał i teraz.
Za miesiąc ten pogrążony w konflikcie kraj odwiedzi Franciszek. Sam wybrał Republikę Środkowoafrykańską, by przynieść ludziom nadzieję i skupić uwagę świata na tym zapomnianym konflikcie. Wiele osób odradza mu tę podróż, nie bez przyczyny obawiając o jego bezpieczeństwo. „Ojciec Święty swą odwagę do podróżowania także na niebezpieczne tereny czerpie ze swej wiary i miłości do ludzi - w ten sposób watykański sekretarz stanu odniósł się do tej pielgrzymki Franciszka. - Jest przekonany, że jego pielgrzymowanie może stać się przyczynkiem do przywracania pokoju. Dlatego też gotów jest stawić czoło ewentualnemu niebezpieczeństwu”. Myślę, że właśnie w tym kluczu trzeba też patrzeć na powrót ks. Mateusza. I towarzyszyć mu, i wszystkim pozostałym misjonarzom naszą modlitwą w intencji pokoju i pojednania w tym pięknym kraju, zwanym Sercem Afryki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.