"Kiedy tracisz własne dziecko, życie jest inne". Śmierć jego pięcioletniej córki Heather zmieniła wszystko.
Anthony Levatino zaczął przeprowadzać aborcje w 1977 roku, jeszcze podczas lekarskiego stażu w Nowym Jorku. W ciągu pięciu lat przeprowadził 1200 aborcji, w tym 100 w drugim i trzecim trymestrze.
W tym czasie okazało się, że Anthony i jego żona prawdopodobnie nie będą mieć dzieci. Zdecydowali się na adopcję. Swojej córce nadali imię Heather. Kilka lat później jego żona urodziła jeszcze syna.
Dwa miesiące przed szóstymi urodzinami Heather została potrącona przez samochód. Zmarła w drodze do szpitala. Po tym wydarzeniu Levatino przeprowadził jeszcze kilka aborcji, ale stało się to dla niego zbyt trudne.
- Kiedy tracisz własne dziecko, życie jest inne. Wszystko się zmienia. Nagle idea życia danej osoby staje się bardzo realna. To już nie jest kurs embriologii. To nie jest kilkaset dolarów. To dziecko, które pogrzebałeś - powiedział serwisowi lifesitenews.com.
Levatino przestał przeprowadzać aborcje w drugim trymestrze. Potem doszedł do wniosku, że nie powinien zabijać dzieci także wcześniej. Związał się z ruchem pro-life.
- Jak można pogodzić się z 1200 nieżyjącymi dziećmi? Nie można. Jako aborcjonista byłem w epicentrum trzęsienia ziemi, ale odkąd przestałem przeprowadzać aborcje i zaangażowałem się w wysiłki pro-life, mogę jasno zobaczyć, jak aborcja wpływa na wszystkich związanych z dzieckiem, które umiera. Żałuję wykonywania aborcji - podsumował Levatino.
40-dniowy post, zwany filipowym, jest dłuższy od adwentu u katolików.
Kac nakazał wojsku "bezkompromisowe działanie z całą stanowczością", by zapobiec takim wydarzeniom.