Sudańczycy nadal bardzo oczekują przyjazdu Papieża. Nie rozumieją, dlaczego jego podróż nie doszła do skutku. Obecność Franciszka byłaby dla nich wielkim wsparciem – powiedział po powrocie z Sudanu Południowego przełożony ekumenicznej Wspólnoty w Taizé.
Przyznał on, że sytuacja tego kraju jest bardzo trudna, a mimo to ludzie nie tracą nadziei. Paradoksalnie jest tam też dużo radości, a to dzięki bardzo licznej obecności dzieci. Jak podkreśla brat Alois, Sudańczycy zasługują zarówno na naszą solidarność, jak i podziw.
„Kraj jest w stanie rozkładu. Mieszkańcy wciąż się przemieszczają. Walczą ze sobą różne ugrupowania. W obiegu jest dużo broni. Nikt nie kontroluje już sytuacji w tym kraju. Ludzie od miesięcy nie otrzymują wynagrodzenia. Szaleje inflacja. Wszystko to ciąży na życiu mieszkańców, a przy tym ludzie jakoś to wytrzymują. Często to właśnie kościoły, parafie są dla nich punktem odniesienia. Na przykład parafia salezjańska w Dżubie przyjęła 10 tys. uchodźców. Bo w takiej sytuacji, kiedy brak bezpieczeństwa, ludzie przemieszczają się z miejsca na miejsce, uciekają do obozów, aby być razem i czuć się bezpieczniej. Sam byłem w takim obozie i trzeba przyznać, że przy całej nędzy i niepewności te obozy to dla nich najlepsze rozwiązanie. Są tam nawet szkoły; ludzie, a zwłaszcza kobiety, jakoś się organizują. Uczestniczyłem tam w spotkaniu modlitewnym. Kobiety przyszły z wielką gromadką dzieci. I okazało się, że nie były to jedynie ich własne dzieci. Opiekują się również cudzymi dziećmi, które napotkały gdzieś po drodze. Choć same nie mają niczego, biorą pod opiekę również cudze dzieci, przyprowadzają je do obozu. Te kobiety dają nam wspaniałe świadectwo” – powiedział przeor Wspólnoty w Taizé.
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.