Piotr Pogon - maratończyk, triathlonista i alpinista bez jednego płuca - żartuje, że ma onkologiczne ADHD, żyje na kredyt i ma podpisaną umowę sponsoringową z Panem Bogiem, który nigdy go nie zawiódł.
Jego życiorysem spokojnie można obdzielić kilka osób. Piotr zna bowiem dobrze słodki smak sukcesu, gorzki smak porażki i słony smak ceny za to, że chce się stać po stronie dobra.
Przed laty był biznesmenem, który zaczynał każdy dzień od czterech pączków przyniesionych przez sekretarkę, i który spał trzy godziny dziennie, a jego jedyny problemem było to, jaki kupić samochód. Potem był też na dnie. Stracił wszystko - od zdrowia zaczynając, a kończąc na biznesie i rodzinie. Kosztując bezdomności, przez jakiś czas spał nawet na działkach i nie widział szans na wyjście z beznadziei. Uratowali go... niepełnosprawni. A dokładnie Anna Dymna, która wyciągnęła do niego przyjazną dłoń i dała mu pracę w swojej fundacji - tym sposobem Piotr został nagle terapeutą jej podopiecznych, a po jakimś czasie obudził się w nim talent wybitnego fundraisera.
To jeszcze nie wszystko. Piotr cztery razy lądował już na oddziale onkologicznym.
- Pierwszy raz trafiłem tam, mając 16 lat. W gardle miałem guza wielkości śliwki, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem do końca, czym jest nowotwór. Dostałem taką dawkę naświetlań, że mój język zamienił się w miazgę. Dziś takiej radioterapii już się nie stosuje - wspomina.
Efekt jest taki, że mając 50 lat, Piotr nie ma smaku, powonienia, traci wzrok i słabo słyszy.
Po raz drugi rak odezwał się, gdy był na wymarzonym prawie, na II roku. Decyzja lekarzy o wycięciu jednego płuca była ciosem, ale Piotr się nie poddał. Trzy tygodnie po operacji przejechał na rowerze z Krakowa do Bochni. Krwawił, ale cel osiągnął. W ten sposób przeszedł do historii centrum onkologii przy Garncarskiej.
W 2004 r. trzeci nowotwór pojawił się na czole, a dwa lata temu P. Pogon stracił tarczycę. Żyje w zasadzie wbrew medycynie i nie przestaje czerpać z życia pełnymi garściami, ciesząc się z niego do bólu. Bo nie mając płuca i będąc po tylu ciężkich operacjach, nie powinien przecież wspinać się na siedmiotysięczniki, biegać, pływać, jeździć na rowerze i nartach ani tym bardziej startować w triathlonach, na morderczych dystansach zwanych Iron Man. Kończą je najtwardsi, najsilniejsi i... najzdrowsi. Piotr skończył go dwa razy. Trzecie podejście zakończyło się porażką, ale - jak przekonuje - czasem trzeba w życiu upaść, żeby spojrzeć na rzeczywistość od innej, lepszej strony.
Gdyby tego było jeszcze mało, to Piotr z uporem powtarza, że nie żyje tylko dla siebie, a nawet ma amnezję na zaimek "ja". Nałogowo lubi bowiem pomagać innym - startując w triathlonach, motywował bogatych ludzi, by za każdy pokonany przez niego kilometr wpłacali określoną kwotę na rzecz kogoś bardzo chorego. Być może myśleli, że nie wydadzą wiele, bo ktoś będący w takim stanie jak Piotr ma szansę nie ukończyć zawodów. Jeśli tak, to bardzo się mylili, a radość Piotra z tego, że np. dał małej dziewczynce kosztowne ortezy, była ogromna.
Z kolei wspinając się na Elbrus (5642 m) i na Aconcaguę (6962 m) Piotr był "górskimi oczami" niewidomego przyjaciela, z którym zdobył te szczyty. O tych wyprawach można napisać niejedną książkę.
Mając na koncie tyle sukcesów, łatwo jest popaść w pychę. Piotr nie ma jej jednak ani grama. Ma za to wielkie serce, a w nim - mocną wiarę. To dzięki niej każdego dnia dziękuje Bogu za cud swojego życia i za to, że poprzez swój przykład może dawać nadzieję innym.
- Kiedyś zadzwonił mój lekarz z Garncarskiej. Śmiał się, że właśnie ma na oddziale 30-latka z rakiem płuca, który mówi, że musi pokonać tego dziada, bo słyszał, że jest taki wariat, który biega maratony bez płuca. Innym razem dostałem list od chłopaka z porażeniem mózgowym. Napisał, że dziękuje za moją wyprawę na Kilimandżaro, na które wszedłem z grupą niepełnosprawnych podopiecznych Ani Dymnej. A on był pewien, że kiedyś też zdobędzie swoje Kilimandżaro - dojdzie do łazienki - opowiada P. Pogon.
Patrząc na krzyż, uśmiecha się też i żartuje, że Wielki Baca (jak nazywa Boga) ma chyba dla niego niezły plan. W końcu pozwolił mu już urodzić się na nowo cztery razy i ciągle pomaga realizować szalone marzenia. - Gdy w wieku 39 lat zmarł mój brat, na jakiś czas pogniewałem się na Boga. Potem jednak wróciłem. A dziś mam pewność, że to jest mój Sponsor życia, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. I bardzo Go kocham - wyznaje.
9 grudnia Piotr Pogon był gościem w Bożym Młynie działającym przy parafii św. Jana Kantego w Bronowicach. Więcej o Piotrze napiszemy w świątecznym numerze "Gościa Krakowskiego" (z datą 24-31 grudnia).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Sugerował, że obecna administracja może doprowadzić do wojny jądrowej.
Rusza również pilotażowy program przekazywania zasiłków na specjalną kartę płatniczą.
Tornistry trafią do uczniów jednej ze szkół prowadzonych przez misjonarki.
Caritas rozpoczęła zbiórkę na remont Ośrodka dla osób w kryzysie bezdomności w Poznaniu.