Reklama

Pogrzeb br. Jerzego Marszałkowicza. Rozdany jak chleb

Święci nie tylko zachwycają, ale i zawstydzają. Kim dla nas są bezdomni? Podczas Mszy św. sprawowanej w intencji śp. br. Jerzego A. Marszałkowicza, inicjatora i głównego założyciela Towarzystwa Pomocy św. Brata Alberta, padały trudne pytania.

Reklama

Na początku Eucharystii, odprawionej pod przewodnictwem bp. Edwarda Janiaka w kościele Świętej Rodziny we Wrocławiu, bp Jacek Kiciński odczytał specjalny list abp. Józefa Kupnego. Metropolita zwrócił uwagę na książkę poświęconą św. Bratu Albertowi, która – jak mówił br. J. Marszałkowicz – odegrała w jego życiu wielką rolę.

„Kończyła się ona, jak wspomniał brat Jerzy, słowami: »Teraz zastanów się, co ty możesz zrobić dla tych nieszczęśliwych ludzi«. Ten apel był dla niego inspiracją do działania i on dał początek wspaniałemu dziełu, jakim jest Towarzystwo, które opiekuje się ludźmi bezdomnymi, słabymi, potrzebującymi – pisał abp Józef. – Mówi się, że świadek przemawia nawet wtedy, kiedy nie wypowiada ani jednego słowa. Brat Jerzy całym swoim życiem stawiał każdemu człowiekowi to pytanie: »Zastanów się, co możesz zrobić dla innych«. Dziś z tym pytaniem staje wobec każdego z nas”.

Biskup Edward Janiak wspominał, że sam podczas studiów we wrocławskim seminarium mógł obserwować br. Jerzego pracującego w bibliotece seminaryjnej oraz na furcie – gdzie przychodziły dziesiątki bezdomnych. Dodał, że zrezygnował ze względu na stan zdrowia z innych funkcji, ale przyjął propozycję zostania asystentem kościelnym schronisk św. Brata Alberta. – Przygotowując się do wieczności, trzeba na nią zapracować – mówił. – To nie jest smutna uroczystość. Przede wszystkim dziękujemy dziś Bogu za dar życia br. Jerzego, za to, że mogliśmy go poznać.

Ksiądz Aleksander Radecki zwrócił uwagę w homilii na fakt, że świadomy udział w pogrzebie to wyzwanie: do sprawdzenia swojej gotowości do przekroczenia progu wieczności, do kontynuowania, rozwijania, wspierania, ocalenia od zapomnienia dzieł danej osoby, dziękowania za jej życie.

– Żegnamy dziś na doczesność Jerzego Adama Marszałkowicza w głębokim przekonaniu, że stanął on na naszych drogach jako cichy bohater, człowiek święty i – jak na świętego przystało – żyjący w stylu zupełnie niezrozumiałym dla przeciętnych zjadaczy chleba stęsknionych za ziemskim tylko szczęściem.

Przypomniał najważniejsze fakty z życia br. Jerzego: Urodził się on 19 stycznia 1931 r. w Zgłobicach pod Tarnowem, w 1945 r. ze względu na prześladowania ze strony komunistów musi uchodzić do Wrocławia. W 1949 r. rozpoczął studia na Uniwersytecie Wrocławskim, w lutym 1956 r. ukończył seminarium wrocławskie – nie przyjmując wyższych święceń kapłańskich ze względu na zły stan zdrowia (jednak, jak podkreślił ks. Aleksander, za zgodą władz duchownych chodził w sutannie – od dnia obłóczyn do końca życia).

W 1959 r. został bibliotekarzem w seminarium, 3 lata później – głównym furtianem. Tu, na furcie, otaczał opieką bezdomnych, ubogich, alkoholików. Współpracował z opieką społeczną, poradnią odwykową, szpitalem psychiatrycznym. Już w 1971 r. ubiegał się u władz miejskich o budynek na noclegownię, jednak bezskutecznie. 2 listopada 1981 r. udało się zarejestrować Towarzystwo Pomocy św. Brata Alberta (dzisiejsza nazwa), a w wigilię Bożego Narodzenia tego roku br. Jerzy zamieszkał z pierwszymi dziesięcioma bezdomnymi w baraku przy ul. Lotniczej, służącym za schronisko.

Potem przyczynił się do powstania kolejnych schronisk w różnych miejscach Polski. 6 lat mieszkał w schronisku we Wrocławiu, następnie kilka lat w Warszawie i aż 31 lat w Bielicach – najpierw jako kierownik tego domu (nie pobierający wynagrodzenia), w ostatnich latach jako pensjonariusz – mieszkający wraz z innymi w kilkuosobowej izbie bez osobnej łazienki. Zmarł 15 maja, we wspomnienie NMP Fatimskiej, w szpitalu w Nysie.

– Święci są nie tylko po to, by pociągać, zachwycać, wstawiać się za nami do Boga, ale i po to, by zawstydzać, jak uczył Jan Paweł II – podkreślał ks. Aleksander. – Kim jest dla nas osoba bezdomna, biedna, niezdolna do samodzielnego życia, schorowana, stara, uzależniona od nałogów, żebrząca, źle pachnąca, chętnie okradana? Nikim. Marginesem społecznym, człowiekiem wykluczonym społecznie, balastem, nieudacznikiem, problemem, ciężarem społecznym, zawadą, kimś, kto psuje nasz dobry nastrój i niszczy (nie)święty spokój, kimś, kto jest sam sobie winien…

A Jerzy zobaczył w nich swoich zagubionych, nieszczęśliwych braci. Rozwijał we właściwy sposób słowa krakowskiego biedaczyny, św. br. Alberta: „Im więcej ktoś jest opuszczony, z tym większą miłością służyć mu trzeba, bo samego Pana Jezusa w osobie tego ubogiego ratujemy”.

Ksiądz Aleksander wspomniał swoje spotkanie z br. Jerzym, 49 lat temu, gdy przekroczył progi seminarium wrocławskiego jako kandydat na kleryka. Zastał wtedy w przedsionku niesamowity widok: kilkunastu wynędzniałych ludzi trzymających w rękach flaszki z denaturatem, herbatą, kanapki. A br. Jerzy chodził między nimi i rozdawał im chleb.

Kleryk Aleksander zaprzyjaźnił się z br. Jerzym w bibliotece; z czasem został przez niego wprowadzony w świat bezdomnych, obserwując jego ofiarność wobec nich. – A gdy komuś z duchownych przeszkadzał widok i zapach biedoty na seminaryjnych schodach czy na świętym Ostrowie Tumskim, miał odwagę powiedzieć: Zdejmijcie krzyż ze ściany – wspominał.

– Św. Brat Albert nie pisał uczonych traktatów, ale pokazał, że kto chce prawdziwie czynić miłosierdzie, musi stać się bezinteresownym darem dla drugiego człowieka. Służyć bliźniemu to według niego przede wszystkim dawać siebie, być dobrym jak chleb. Te słowa św. Jana Pawła II znakomicie charakteryzują posługę br. Jerzego Marszałkowicza.

Kapłan wspominał, że choć zmarły był zasadniczo szanowany przez podopiecznych, to nie omijały go rozmaite przykrości czy nawet akty agresji. – Nie mógł liczyć na dowody wdzięczności, na spektakularne sukcesy resocjalizacyjne, nie cieszyła się jego działalność powszechnym zrozumieniem, nie omijały go problemy logistyczne, prawne, nie był też okazem zdrowia – mówiąc najdelikatniej – ani złotoustym mówcą; nie omijały go też rozterki duchowe, niepokoje sumienia, nie zrobił kariery w pojęciach tego świata, niczego się nie dorobił – zauważył ks. Aleksander. A jednak, jak dodał, br. Jerzy odczytał swe życiowe powołanie i zrealizował je z całą pasją; był człowiekiem spełnionym, szczęśliwym. Nad wejściem do jego pokoju widniały słowa Seneki: „Res sacra miser” – „Nieszczęśliwy jest rzeczą świętą”.

Podczas uroczystości został odczytany również list prezydenta RP Andrzeja Dudy – w którym przypomniano m.in. liczne nagrody, jakie br. Jerzy otrzymał; głos zabrali prezes TPBA Wojciech Bystry, Andrzej Ptak z grona pracowników TPBA, a także przedstawiciel podopiecznych oraz przedstawiciel rodziny br. Jerzego, wspominający go jako wujka uczącego swego krewniaka angielskiego, a także oczywiście robiącego kanapki dla bezdomnych.

Pochówek odbył się na cmentarzu parafii Świętej Rodziny przy ul. Smętnej we Wrocławiu.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
4°C Niedziela
dzień
5°C Niedziela
wieczór
4°C Poniedziałek
noc
2°C Poniedziałek
rano
wiecej »

Reklama