Reklama

Komorowski o wierze i polityce

Nie zrezygnuję z zasady, żeby nie używać wiary jako sztandaru politycznego – mówi w wywiadzie dla KAI marszałek Sejmu Bronisław Komorowski.

Reklama

KAI: Który z dwóch projektów ustawy bioetycznej złożonych przez PO jest Panu bliższy?

Przede wszystkim proszę pamiętać, że byłem przeciwnikiem zgłaszania jakiegokolwiek projektu przez PO. Uważałem bowiem, że Polska nie jest przygotowana na rzeczową debatę na ten temat oraz, że będzie to temat głęboko zideologizowany i upolityczniony. Takie sprawy potrzebują dojrzałego namysłu i spokojnej debaty.

Dla mnie wzorcem w dziedzinie regulacji bioetycznych są rozwiązania niemieckie, wprowadzone przez tamtejszą chrześcijańską demokrację. To ustawa nowoczesna i dobra. Zawiera kompromis zbudowany tak, że stara się łączyć pewne przyzwolenie na in vitro z ostrym ograniczeniem dowolności co do liczby zarodków, wieku kobiet, itd. Warto przyjrzeć się temu rozwiązaniu i nie wszczynać wojny ideologicznej, bo problem jest niebagatelny: dotyczy 20 procent młodych małżeństw, które latami marzą o dziecku.

KAI: Czy tym można tłumaczyć fakt, że większości projektów nie wprowadził Pan dotąd pod obrady Sejmu?

Nie. Wszystkie projekty spełniające wymogi formalne już dawno trafiły do komisji a niektóre zostały już przegłosowane w Sejmie.

Sądząc jednak, po tym co się dzieje wokół tej problematyki, to etap radykalizmu jeszcze się nie zakończył. Skoro pojawiają się projekty karania więzieniem za zastosowanie metody in vitro, to znaczy, że opary szaleństwa występują w sporym stężeniu. Równie negatywnie oceniam projekty, które optują za zniesieniem jakichkolwiek ograniczeń w tej materii.

KAI: Jak powszechnie wiadomo, kilka lat przepracował Pan jako nauczyciel w niższym seminarium duchownym ojców franciszkanów w Niepokalanowie. Czym jest dla Pana wiara w osobistym życiu?

Z pracy w seminarium wyniosłem masę bardzo miłych wspomnień. Miałem bezpośredni kontakt z chłopakami, którzy żyli nadzieją, że jako kapłani będą oddziaływać na innych. Myślę, że „dochowałem” się z setki zakonników i księży diecezjalnych. Ale nie tylko – na całym świecie spotykam swoich dawnych wychowanków, wśród których jest i oficer Straży Granicznej, wychowawca w więzieniu, kelner, bankier, konsul itd. Mam ogromną satysfakcję, kiedy spotykam ich w całej Polsce i cieszę się, że odnajduję u nich różne pasje, które starałem się im przekazać jako nauczyciel.

Franciszkanom będę wdzięczny do końca życia za to, że w trudnym dla mnie okresie, kiedy działałem w antykomunistycznej opozycji, od czasu skończenia studiów w 1977 r. aż do 1989 r., miałem u nich swoisty azyl połączony ze świadomością, że robię coś potrzebnego.

KAI: Jakie miejsca na duchowej mapie Warszawy są dla Pana szczególnie bliskie?

Cóż, jak znacząca część inteligencji warszawskiej chadzamy do dominikanów.

KAI: A co takiego mają w sobie owi zacni ojcowie?

Oprócz siły tradycji i powiązań towarzysko-środowiskowych, przyciąga mnie obecna u dominikanów formuła katolicyzmu otwartego na innych ludzi i wyzwania przyszłości. Nie dominują tam emocje, ale pogłębiona refleksja o życiu i świecie. Przychodzi też taki moment, że rodzice zaczynają chodzić do tego kościoła, do którego uczęszczają dzieci. Najczęściej spotykamy się z dziećmi na Mszach u dominikanów. Ponadto my i dzieci jesteśmy związani z Przymierzem Rodzin i KIK-iem.

KAI: Obserwując postawę Kościoła – w tym biskupów i księży – wobec poszczególnych kandydatów do urzędu prezydenckiego widać, że część tej wspólnoty wyraźnie optuje za jednym z dwóch Pańskich rywali, dając temu publiczny wyraz. Pana życiowa karta nie jest dla nich przekonująca. To chyba jeden z głównych Pana problemów?

To prawda.

KAI: Ale nie czuje się Pan rozgoryczony, gdy jako katolik, starający się od lat iść drogą wskazywaną przez Kościół, jako kandydat na prezydenta spotyka się także z niechęcią, rezerwą, chłodem?

Cóż, nie jest to rzecz przyjemna. Ale traktuję swoje zaangażowanie religijne jako moją osobistą sprawę. Nie zrezygnuję z zasady, żeby nie używać wiary jako sztandaru politycznego. Mam pełne zrozumienie i akceptację dla tych katolików, którzy rozumiejąc rolę Kościoła w społeczeństwie demokratycznym, zachowują dystans do sfery politycznej i nie wprowadzają podziałów w Kościele wedle sympatii politycznych. W pełni to podzielam, rozumiem i uważam, że tak właśnie powinno być, zatem nie mam prawa na to narzekać. A że inni nie mają skrupułów, to trudno.

KAI: Ale to jest duch nauczania II Soboru Watykańskiego...

Jestem wychowany w tym właśnie duchu i zależy mi, by nauczanie soborowe było w Polsce jeszcze bardziej widoczne.

KAI: A jakie było miejsce Jana Pawła II w kształtowaniu Pańskiej wizji świata, życia, uprawiania polityki?

Należę do tego szczęśliwego pokolenia, które miało Jana Pawła II dla siebie bardzo długo. Słuchało się jego nauk, pochwał, przestróg. Był źródłem mojej nadziei: religijnej ale i narodowej i politycznej. Prezentowane przezeń podejście do polskich problemów było mi niesłychanie bliskie, to znaczy połączenie przywiązania do wiary, tradycji i symboliki narodowej z otwartością na innych, na Europę, z duchem ekumenie, itd. – to jest wielkie. W sensie politycznym powinniśmy być wdzięczni Janowi Pawłowi II także za bardzo wyraźne wsparcie i „pchnięcie” Kościoła w Polsce w stronę budowania akceptacji dla członkostwa w Unii Europejskiej. To się stało m. in. tu, w polskim Sejmie podczas słynnego przemówienia w 1999 r. i powinno być zawsze pamiętane.

Rozmawiali: Marcin Przeciszewski i Tomasz Królak

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
2°C Poniedziałek
rano
3°C Poniedziałek
dzień
3°C Poniedziałek
wieczór
2°C Wtorek
noc
wiecej »

Reklama