Przed nami wspaniały widok na Zambezi, z oddali dobiega szum wodospadów Wiktorii zagłuszany momentami przez szum motolotni i helikopterów.
AfrykaNowaka.pl W Tara 21 lipca 2010 roku
W nocy przyszła wiadomość od ekipy dziewiątego etapu – dotarli już do miejscowości Victoria Falls w Zimbabwe. Czeka nas zatem przeprawa przez słynny most Livingstone’a, a jutro ostateczny cel naszego etapu – Wodospady Wktorii i przekazanie etapu.
Zanim to nastąpi, wróćmy nad Jezioro Kariba, do naszego sielankowego wypoczynku. Bardzo żeśmy się zżyli z małą społecznością Zamarula Lodge, której wszyscy pozostali mieszkańcy byli rezydentami – pastor z rodziną, dzięki któremu tam trafiliśmy i kilka osób z RPA, przebywających w okolicy na kilkumiesięcznych kontraktach przy budowie dróg, pracach geologicznych i farmie. Przed naszym wyjazdem odbyło się pożegnalne BBQ na plaży. Z entuzjazmem włączyliśmy się w przygotowania do uczty. Rafał podjął się przyrządzenia „tigera” (to taka ryba) w cytrynach a la Rafael. Zamierzał nawet sam złowić danie, ale z uwagi na silne wichry połów okazał się nieskuteczny i trzeba było skorzystać z zapasów gospodarzy. Ryba udała się po królewsku, wszyscy zajadali się nieprzyzwoicie i zapowiedzieli, że będą czekać na ponowne odwiedziny Rafała.
Z prawdziwym żalem opuszczaliśmy gościnną gromadkę.
Pierwszy – krótki, niespełna czterdziestokilometrowy odcinek prowadził do miasta Choma – w sam raz na powtórne rozgrzanie mięśni. Następnego dnia zaplanowaliśmy przejazd do Kalomo (67 kilometrów), po drodze zaś czekała nas misja specjalna w miejscowości Tara – ostatnim przed Livingstone opisanym w korespondencji miejscu pobytu Kazimierza Nowaka.
My mogliśmy wypocząć nad jeziorem Kariba, jednak w latach 30-tych XX wieku zbiornik ten jeszcze nie istniał. Nasz bohater musiał w związku z tym zrobić krótki postój na rekonwalescencję w leżącej na trasie wiosce Tara. Aby się tam dostać, należałoby zjechać około czterech kilometrów obecnej drogi. Przy skręcie znajdował się sklepik z różnościami… przez moment zastanawialiśmy się… jechać nie jechać… nasz lider czujnie zagaduje towarzystwo siedzące obok sklepiku „czy w Tarze żyje może jakiś bardzo stary człowiek?”
AfrykaNowaka.pl U ojca Patricka Po raz kolejny okazało się że mamy wyjątkowe szczęście… Nie dość że przy kiosku kręcił się akurat młody i rozgarnięty „head of the village” CHIZYUKA FLANNELY, to jeszcze zaproponował, że zaprowadzi nas do swego nauczyciela, dawnego wodza wioski najstarszego człowieka w okolicy – 83-letniego SIASUMBWE CHAKOLWA.
Po dwudziestu minutach jazdy piaszczystymi ścieżkami trafiliśmy do chaty, z której wyszedł staruszek. Uśmiechnął się na powitanie, nasz przewodnik wystawił tymczasem siedzenia i wyłuszcza cel naszej wizyty.
Hurra!!!! Przypomina sobie, że jako chłopiec biegł z rówieśnikami za wuzungu na rowerze… to MUSIAŁ BYĆ NOWAK!!! Więcej szczegółów nie pamięta, ale pokazuje nam dawną drogę. Uśmiecha się na widok starej fotografii. Dostaje od nas pocztówkę z Kazimierzem na pamiątkę. Nasz młody przewodnik wobec świadków oświadcza, że gdy dziadek umrze, on zachowa tę pamiątkę. Całe szczęście, że mamy jeszcze jeden portret dla niego. Oby dziadek żył jak najdłużej!
Robimy zdjęcia, zadajemy jeszcze parę pytań. Starzec dobrze słyszy i rzeczowo odpowiada na pytania… to znaczy takie sprawia wrażenie i tak wynika z tłumaczenia, ponieważ posługuje się językiem tonga.
Wtem na scenę wkracza starsza groźnie wyglądająca pani z motyką i maczetą, bardzo zdziwiona co to za zgromadzenie na jej podwórku. Okazuje się że to małżonka zacnego staruszka. Udobruchana zaczyna pozować do zdjęcia z mężem, a my szczęśliwi odjeżdżamy w stronę Kalomo. Znowu czujemy się bliżej tamtej Afryki, Afryki Nowaka.
Z Kalomo do Livingstone mamy prawie 130 kilometrów. Wiemy, że może być kiepsko z noclegiem po drodze.. na wszelki wypadek wyruszamy dość wcześnie (jak na nas), czyli ok. dziewiątej rano, bo jesteśmy ekipą śpiochów
AfrykaNowaka.pl Przed katedrą w Livingstone Po prawie 70 kilometrach robimy postój w Zimbie. Na zegarkach dopiero trzynasta, więc zgodnie decydujemy, że jedziemy dalej. Okazuje się, że ostatnie 50 kilometrów drogi do Livingstone jest w remoncie. Zjeżdżamy na 10 kilometrów szutrowej drogi, tędy zapewne jechał Kazik, ale teraz pędzą tu też gigantyczne ciężarówki ciągnąć za sobą tumany kurzu. Ciężko będzie jechać w takich warunkach 50 kilometrów, ale… oczywiście! Znów mamy szczęście i wbijamy się w niewykończoną jeszcze drogę – idealnie gładki asfalt na zmianę z twardym i równie szybkim podłożem. Suniemy środkiem niczym paniska, bo cały ciężki ruch odbywa się wciąż objazdem… i tak do samego Livingstone – dobre 40 km, czyli w sumie 130 km tego dnia. Dobijam dosłownie „na oparach energii”, uratowana ostatnim bananem i orzeszkami od chłopaków.
Hurra!!! Jesteśmy w Livingstone!!! Udało się!!! W sumie 1220 kilometrów za nami! Po kąpieli, głodni jak wilki trafiamy na pizzę i koncert lokalnego jazz bandu – w końcu jest sobota! Świętujemy!!
Kolejnego dnia ruszyliśmy na poszukiwanie śladów Nowaka – zostały nam jeszcze dwie tabliczki. Trafiamy do Ojca Patryka – Kapucyna z Irlandii. Ojciec Patryk prowadzi nas do najstarszej świątyni w Livingstone – katedry, w której zapewnie Nowak był na mszy podczas swojego pobytu w mieście. Budynek domu misyjnego już niestety nie istnieje, ale tabliczka zostaje powieszona przy wejściu do katedry, w której to proboszczem parafii jest rwandyjski ksiądz – znajomy przyjmującego nas w Chisamba księdza Dominique… jakaż ta Zambia mała! Tabliczka wisi, misja wypełniona, ruszamy nad rzekę Zambezi, przed nami kolejne dwa dni wakacji
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.