Jeszcze nie strzelają, nie nacisnęli na spust, ale jest oczywiste, że chcieli zorganizować rzeźnię w centrum Mińska - oświadczył Alaksandr Łukaszenka we wtorek w orędziu do narodu. Według niego na Białorusi trwają próby rozpętania "kolorowej rewolucji".
"Otrzymałem informację o przerzuceniu kolejnego oddziału (najemników- PAP) na południe kraju" - powiedział Łukaszenka. "My musimy teraz, w czasie zbiorów, biegać po lasach i ich łapać. Wszystkich wyłapiemy" - zapewnił.
W ubiegłym tygodniu władze Białorusi poinformowały o zatrzymaniu 33 najemników z prywatnej firmy wojskowej, tzw. Grupy Wagnera z Rosji, którzy - według Mińska - przygotowywali plan destabilizacji kraju, m.in. poprzez prowokacje w czasie mityngów.
"Ci ludzie byli skierowani specjalnie na Białoruś. Otrzymali rozkaz: czekać. Bilety do Stambułu, to była legenda" - powiedział Łukaszenka o zatrzymanych w pobliżu stolicy Białorusi wagnerowcach, zarzucając kłamstwo stronie rosyjskiej, która przekonuje, że mężczyźni zmierzali do innych lokalizacji tranzytem przez Białoruś.
Według Łukaszenki pewne (bliżej nie określone przez niego) siły zewnętrzne postanowiły przetestować na Białorusi tzw. kolorowe rewolucje, a kraj został w istocie wciągnięty w wojny hybrydowe. Wykorzystywane są do tego m.in. internet, komunikatory, sieci społecznościow?, zwłaszcza Telegram, które - zdaniem prezydenta - dążą do tego, by "skłócić ludzi ze sobą".
W wystąpieniu Łukaszenka wielokrotnie krytykował swoich oponentów z wyborów, którzy, jego zdaniem, składają puste obietnice, a także snują plany groźne dla kraju.
"Co wy im piszecie! Te trzy nieszczęsne dziewczynki nie wiedzą, co czytają i co robią" - oznajmił, odnosząc się do kandydatki w wyborach Swiatłany Cichanouskiej i wspierających ją Maryi Kalesnikawej i Weraniki Capkały.
"Wypuścimy więźniów politycznych, narkomanów, kryminalistów, ogłosimy nowe wybory - oto cała retoryka. Nawet nie wiedzą, że to nie prezydent ogłasza wybory" - powiedział Łukaszenka o ekipie swojej głównej oponentki.
Łukaszenka oświadczył, że białoruskie władze wiedzą, "kto za nimi stoi" i są przygotowane, by przeciwdziałać zagrożeniom.
Przekonywał również, że opozycja chce przemian, polegających na powrocie do "złych lat dziewięćdziesiątych". To określenie (ros. lichije dziewianostyje) nawiązuje do burzliwego okresu po rozpadzie ZSRR, kiedy kraje poradzieckie zmagały się z poważnym kryzysem gospodarczym, socjalnym i chaosem prawnym.
Zdaniem Łukaszenki przywrócenie konstytucji z 1994 r. oznacza właśnie chaos, brak władzy, bezkarność urzędników. "To prezent dla kryminału i przestępczego biznesu" - oznajmił Łukaszenka. "Oni chcą bałaganu, żeby podzielić przedsiębiorstwa państwowe, wprowadzić własność ziemi" - wyjaśnił.
Oponenci Łukaszenki, m.in. Cichanouska i niedopuszczony do startu w nich Wiktar Babaryka apelują o przywrócenie na Białorusi konstytucji z 1994 r., która przewiduje ograniczenie liczby kadencji prezydenckich oraz trójpodziału władzy.
Łukaszenka ostrzegł też przed udziałem w nielegalnych, czyli nieuzgodnionych z władzami akcjach, zapewniając, że "reakcja będzie natychmiastowa, a odpowiedź - brutalna". Ostrzegał też rodziców, by pilnowali swoich dzieci i przemówili im do rozumu.
"Uchrońcie dzieci przed zgubnymi działaniami. Ci, którzy pociągają za sznurki, nic nie zdziałają, a cierpieć będą nasi ludzie" - ostrzegł. Jego zdaniem Białoruś "wyczerpała limit rewolucji w ubiegłym stuleciu".
Najwięcej emocjonalnych wypowiedzi znalazło się w drugiej części orędzia. Pierwsza, którą prezydent odczytywał z kartki, była spokojna i poświęcona niespokojnej sytuacji na świecie i planom walki z wyzwaniami gospodarczymi. Po raz kolejny Łukaszenka zapewnił, że reformy są potrzebne, ale nie powinny być gwałtowne.
Białoruś przedstawił jako "jedyne spokojne ogniwo w Eurazji" w sytuacji, gdy cały świat ulega poważnym turbulencjom z powodu koronawirusa, kryzysu gospodarczego i wojen handlowych, a także konfliktów zbrojnych. Według niego światowi gracze wykorzystali pandemię jako "przykrywkę dla bezceremonialnego realizowania swoich interesów w polityce zagranicznej i gospodarce".
"Uzależnienie od jednego, dwóch krajów stawia nas na słabej pozycji" - powiedział, wyraźnie mając na myśli relacje z Rosją. Według niego w ciągu pięciu lat z powodu wojen handlowych, niesprawiedliwych cen i drogich kredytów Białoruś straciła 9,5 mld dolarów wzrostu gospodarczego.
Odpowiedzią na to, jak wyjaśnił, stało się m.in. dążenie do dywersyfikacji źródeł surowców. Łukaszenka zauważył, że z powodu sporów naftowych z Rosją Białoruś straciła 1,5 mld rubli białoruskich (ok. 540 mln euro).
Jednocześnie Łukaszenka podkreślił, że Rosja zawsze była i będzie najbliższym sojusznikiem Białorusi. Jego zdaniem niepotrzebnie jednak zamieniła "bratnie stosunki na partnerskie". Obecnie, jak zaznaczył, "Rosja nie chce utracić Białorusi, bo ta jest jej jedynym bliskim sojusznikiem".
Na wtorkowe orędzie Łukaszenki do Zgromadzenia Narodowego i narodu w Pałacu Republiki zebrano w tym celu ponad 2,5 tys. ludzi. Początkowo miało się ono odbyć w kwietniu, jednak zostało przełożone z powodu pandemii koronawirusa.
Prezydent przemawiał 1,5 godz., ale nie odpowiadał na pytania zebranych, jak w ubiegłym roku. Łukaszenka opuścił mównicę jeszcze zanim ustały trwające ponad cztery minuty oklaski.
W niedzielę na Białorusi odbędą się wybory prezydenckie, w których Łukaszenka ubiega się o szóstą z rzędu kadencję.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.