Europarlament przyjął w środę ostatnie akty legislacyjne niezbędne do ustanowienia unijnego korpusu dyplomatycznego z siecią ponad 140 ambasad na świecie. Oprócz eurokratów pracować w niej będą krajowi dyplomaci, na kontraktach nie dłuższych jednak niż 10 lat.
Chodzi o rozporządzenie budżetowe oraz rozporządzenie pracownicze o statucie pracownika Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych (ESDZ). ESDZ ma osiągnąć zdolność operacyjną 1 grudnia, w pierwszą rocznicę wejścia w życie ustanawiającego ją Traktatu z Lizbony. Jej pomysłodawcom przyświecała idea, by ta nowa quasi-instytucja zapewniała UE spójny i silny głos na arenie międzynarodowej.
Nie udało się zachować początkowego postulatu, by ESDZ była "neutralna budżetowo". W budżecie przyszłorocznym UE przewidziano na nią dodatkowe 35 mln euro - w sumie ponad około 400 mln euro, które i tak co roku wydawane są na Dyrekcję ds. Stosunków Zewnętrznych KE oraz część sekretariatu generalnego Rady UE, które zostaną en bloc przeniesione do ESDZ.
Zgodnie z rozporządzeniem, ESDZ powinna być zbudowana z wykorzystaniem "ludzi o najwyższych standardach i zdolnościach, efektywności i uczciwości, rekrutowanych w możliwie szerokim obszarze geograficznym państw Unii". Zespół ESDZ powinien składać się z "odpowiedniej liczby przedstawicieli wszystkich państw członkowskich" - brzmi uzgodniony tekst. A wysocy rangą urzędnicy powinni także stosować odpowiednie narzędzia do zapewnienia równych szans przedstawicielom płci, znajdujących się w mniejszości w różnych grupach funkcyjnych.
Za rozporządzeniem głosowało 513 europosłów, przeciw było 51, a 98 się wstrzymało - wielu z nowych państw członkowskich, w tym Polacy.
A to dlatego, że nie udało się im do rozporządzenia zapisać konkretnych i prawnie wiążących zapisów gwarantujących równowagę geograficzną. Już w głosowaniu w komisji parlamentarnej przepadła poprawka eurodeputowanego Jacka Saryusz-Wolskiego (PO), by wprowadzić "docelowe wskaźniki zatrudnienia", na wzór kwot, jakie były ustanowione w Komisji Europejskiej tuż przed rozszerzeniem Unii o 10 nowych państw w 2004 roku. Na to już w lipcu nie zgodziły się ani rządy, ani większość europosłów.
Dlatego ostatecznie Saryusz-Wolski na głosowaniu w środę wstrzymał się od głosu. Nie czuje się jednak przegrany, gdyż dzięki jego i innych europosłów zabiegom w decyzji o utworzeniu ESDZ znalazły się zapisy o równowadze geograficznej, a szefowa dyplomacji UE Catherine Ashton zobowiązała się, że w 2013 roku przeprowadzony zostanie przegląd, który sprawdzi, na ile zrealizowane zostały te obietnice. W razie nierówności mają zostać wprowadzone "specjalne mechanizmy korygujące".
"Rok temu nikt nawet nie brał pod uwagę, że zasada równowagi geograficznej wpisze się w filozofię myślenia o warunkach, na jakich mają być zatrudniani nowi pracownicy unijnej służby zagranicznej" - powiedział Jacek Saryusz-Wolski. - Większość polityków z Catherine Ashton na czele przyznaje dziś, że zasada ta jest dzisiaj nieodłączną częścią unijnej dyplomacji".
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, jedna trzecia pracowników ESDZ ma pochodzić z krajów UE (dyplomaci narodowi), a reszta ma być przeniesiona z unijnych instytucji, głównie z Dyrekcji ds. Stosunków Zewnętrznych KE.
By spełnić ten postulat, zgodnie z rozporządzeniem, na początku (do czerwca 2013 roku) przy naborze nowych osób do ESDZ Ashton będzie faworyzować kandydatów z krajowych służb dyplomatycznych państw członkowskich, a nie unijnych eurokratów. Potem dostęp do stanowisk ma być otwarty również dla pracowników innych instytucji, takich jak Parlament Europejski. Dyplomaci z narodowych MSZ mają być zatrudniani na czteroletnie kontrakty z możliwością przedłużenia do 10 lat.
Ashton planuje, że w służbie - w brukselskiej siedzibie, jak i w delegacjach na świecie - na stanowiskach administracyjnych do 2013 roku znajdzie pracę 1150 pracowników. W tym roku chce zatrudnić 118 dyplomatów.
40-dniowy post, zwany filipowym, jest dłuższy od adwentu u katolików.
Kac nakazał wojsku "bezkompromisowe działanie z całą stanowczością", by zapobiec takim wydarzeniom.