Napromieniowanie trzech pracowników uszkodzonej elektrowni atomowej Fukushima I ponownie zwróciło uwagę na anonimowych pracowników siłowni, którzy ryzykują życie i zdrowie, by nie dopuścić do pogłębienia kryzysu nuklearnego w Japonii.
"50 z Fukushimy" - tak nazywano we wczesnej fazie operacji personel, który starał się opanować sytuację w elektrowni. Obecnie w strefie ewakuacji pracuje z przerwami ok. 700 osób, czyli 14 razy więcej niż tuż po katastrofalnym trzęsieniu ziemi i tsunami z 11 marca.
"Myślę, że pracując w takim miejscu zawsze wiedzieli, iż w którymś momencie będą musieli walczyć w taki sposób" - mówi 27-letni pracownik branży reklamowej z Tokio, Yasuchika Honda. "Bardzo się starają, za co jestem im bardzo wdzięczny" - dodaje.
Trzech pracowników firmy elektrycznej Kandenko Co. otrzymało w czwartek dawki promieniowania przekraczające normy, gdy doprowadzali zasilanie do reaktora nr 3. Stojąc w skażonej wodzie byli oni wystawieni na promieniowanie, przekraczające 10 tys. razy spodziewany poziom. Woda przeniknęła przez kombinezony ochronne i buty. Według TEPCO obuwie było nieodpowiednie.
20- i 30-latek z poparzonymi nogami zostali przewiezieni do szpitala. W piątek rano mężczyźni ci oraz trzeci pracownik, który wcześniej nie został hospitalizowany, trafili do Państwowego Instytutu Radiologicznego w prefekturze Chiba, gdzie spędzą najprawdopodobniej cztery dni.
Według TEPCO, dwaj poparzeni technicy nie skarżą się na ból oraz nudności. Lekarze oceniają ich stan zdrowia jako dobry.
Gdy w mediach ukazują się zdjęcia z elektrowni, na których widać szare postacie, próbujące w półmroku podłączyć prąd i uruchomić systemy chłodzenia, na portalach społecznościowych pojawiają się głosy wdzięczności. "Są prawdziwymi samurajami" - napisał jeden z użytkowników Facebooka na stronie poświęconej pracownikom siłowni.
"Modlimy się, abyście cali i zdrowi wrócili do domów. Niech Bóg ma w opiece wszystkich tych, którzy rozpaczliwie walczą o swój kraj i rodaków. Dziękuję Wam, 50 z Fukushimy" - skomentowała inna osoba.
Większość pracowników jest zbyt zajęta pracą w elektrowni, by wracać do domu. Żona jednego z nich powiedziała dziennikowi "Yomiuri Shimbun", że nie widziała męża od dnia kataklizmu. W ciągu dwóch tygodni przeprowadziła z nim jedynie kilka krótkich rozmów telefonicznych.
"Tam jest jak na wojnie" - cytowała męża. Zapytany o to, czy został wystawiony na promieniowanie, odparł: "Tak, trochę".
Brak pochwał ze strony władz może być związany z normami kulturowymi, które kładą większy nacisk na grupę niż na jednostkę. Profesor socjologii z Uniwersytetu Hosei w pobliżu Tokio Takashi Miyajima ocenił, że pochwały zarezerwowane są dla całego zespołu i to w dodatku dopiero wtedy, gdy osiągnie on sukces.
Wpływać na to mogą także zastrzeżenia co do roli TEPCO. "Najważniejsze media coraz częściej podkreślają, że TEPCO jest odpowiedzialne za ten cały bałagan, co sprawia, że niechętnie chwalą kogokolwiek, kto jest zaangażowany w opanowanie tego bałaganu. Ostatecznie ci pracownicy to głównie ludzie z TEPCO lub jego partnerzy" - wyjaśnia.
W zagranicznych media pojawiały się także informacje o wpisach na Twitterze autorstwa córki mężczyzny, który zgłosił się do pracy jako wolontariusz, choć do emerytury brakuje mu zaledwie sześć miesięcy. "W domu nie wydaje się kimś, kto mógłby poradzić sobie z dużymi zadaniami. Ale dzisiaj jestem z niego naprawdę dumna. Modlę się o jego bezpieczny powrót" - pisała córka.
Trzej pracownicy elektrowni otrzymali w czwartek skumulowaną dawkę promieniowania rzędu od 173 do 180 milisiwertów. W przypadku kryzysu maksymalna skumulowana dawka to 100 milisiwertów. Jednak w związku z bezprecedensową sytuacją w Fukushimie japońskie ministerstwo zdrowia ustaliło, że maksymalna skumulowana dawka, jaką mogą przyjąć uczestnicy akcji ratunkowej, wynosi 250 milisiwertów.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.