Kardynał Wyszyński nie może zostać przez Polaków zapomniany, to byłaby ogromna niewdzięczność – ocenia o. Gabriel Bartoszewski, odpowiedzialny za przygotowanie materiałów o heroiczności cnót w toczącym się procesie beatyfikacyjnym Prymasa.
Jakie lata te zapiski obejmują?
– Od roku 1949, z trzyletnią przerwą w okresie uwięzienia, aż do marca 1981 r., a więc niemal do śmierci.
Jaki był Ksiądz Prymas jako człowiek, jak odnosił się do współpracowników, jaka była jego duchowość? Pytam, bo w powszechnej opinii utrwalił się jako Prymas Tysiąclecia, interrex, wielki mąż stanu, ale nie są to najważniejsze kwalifikacje w przypadku kandydata na ołtarze...
– Oczywiście. Bierze się pod uwagę osobowość, temperament, charakter i wiarę. Jako pracownik sekretariatu Prymasa Polski w ostatnich trzech latach życia kard. Wyszyńskiego mogę powiedzieć, że był to prawdziwy humanista, bardzo bliski drugiemu człowiekowi, niezależnie od tego, czy było to dziecko, czy człowiek starszy. Nie zdarzyło się na przykład, by przeszedł przez nasze biuro i nie zatrzymał się. Zawsze się przywitał, zauważył człowieka.
Przypomina mi się Wielka Sobota 1981 r., a więc jego ostatnie dni. Na piętrze, przed kaplicą w imieniu pracowników sekretariatu życzenia świąteczne składał bp Modzelewski. Ksiądz Prymas był bardzo chory. „Wybaczcie, że się oprę, bo trudno mi stać”, poprosił wtedy. Mówił dłuższy czas, ale głosem już bardzo słabym. Następnie udzielił błogosławieństwa i patrząc na nas, powoli wycofał się do kaplicy, pozostawiając nam piękno swojej twarzy – cierpiącej, ale uśmiechniętej.
To było ostatnie spotkanie Ojca z Prymasem?
– Tak, później już tylko leżał. Nie chciałem się wpraszać, przeszkadzać.
W tamtych dniach umierający Prymas rozmawiał telefonicznie z Janem Pawłem II, który ciężko raniony w zamachu przebywał w rzymskiej klinice. Zna Ojciec szczegóły?
– Wiedzieliśmy tylko, że rozmawiali, ale wątpię, by ktokolwiek znał treść. To była poufna rozmowa.
Czy nie uważa Ojciec, że – może paradoksalnie – kard. Wyszyński cieszył się większą estymą w czasach komunizmu, kiedy to widziano w nim duchowego przewodnika narodu, niż teraz, w czasach wolności, w której odzyskaniu także i on ma swój udział? Gdyby komunizm trwał, to prawdopodobnie pamięć o nim byłaby żywsza. Tragiczny paradoks? Polska niewdzięczność?
– To trudne pytanie, ale widzę to trochę inaczej. On był znany ze swoich wystąpień, głównie z kazań, kiedy to podczas liturgii występował jako orator czy swego rodzaju prorok. Z tego powodu cieszył się szczególnym szacunkiem. Po śmierci również cieszy się szacunkiem i kultem. Przede wszystkim grób w archikatedrze jest licznie odwiedzany. Ciągle znajdujemy tam setki próśb i podziękowań za otrzymane łaski. Ostatnio ukazała się na ten temat publikacja.
Każdego 28. dnia miesiąca odprawiana jest Msza św. o beatyfikację. Prymas cieszy się znacznym kultem w miejscach uwięzienia: w Rywałdzie, Stoczku Warmińskim, Prudniku, Komańczy.
Właśnie, mówi się o takich postaciach, jak Szeptycki na Ukrainie, Mindszenty na Węgrzech czy Wyszyński, że byli prorokami. Ale czy te „modele” prorokowania można przenosić w czasie? Inaczej mówiąc, na ile postawa Prymasa może być czytelnym wzorcem dla chrześcijan XXI wieku?
– Uważam, że gdyby żył, umiałby się odnaleźć w nowej rzeczywistości, w wolnej Polsce i byłby prorokiem. Dlaczego? Ponieważ był człowiekiem obdarzonym wielką wiedzą i intuicją, potrafił wyciągać poprawne wnioski, aktualizować je i dostosowywać do bieżącej rzeczywistości.
KAI: Jakie są te najbardziej uniwersalne przymioty ducha i charakteru Prymasa, które mogłyby być drogowskazem i dziś?
– Przede wszystkim był wierzącym chrześcijaninem. Umiał rozpoznawać znaki czasu, a ta umiejętność jest ważna w każdych czasach, nie tylko w tych szczególnych, w których jemu dane było żyć. Doskonale czuł polskie społeczeństwo, kochał historię swojego narodu. Wciąż odwoływał się do historii i opinii wierzących. Znamy to słynne pismo „Non possumus”. Najbardziej rozsierdziło władze to, że w późniejszym kazaniu odwołał się do opinii publicznej.
Jestem przekonany, że w publikacjach i kazaniach można znaleźć bardzo trafne odpowiedzi na dzisiejsze polskie bolączki. Jego osoba i przesłanie, jakie nam pozostawił, jest i będzie trwałe. „Czas go nie oddali”, jak ktoś trafnie powiedział.
A zatem Stefan Wyszyński powinien zostać beatyfikowany, ponieważ…
– Ponieważ jako chrześcijanin, katolik, biskup, kardynał zajęty i zafascynowany wieloma sprawami zewnętrznymi, praktykował cnoty heroiczne. Przede wszystkim był to człowiek głębokiej wiary. Wierzył w Boga, uwielbiał Matkę Bożą, spoglądał na rzeczywistość oczyma wiary oraz szerzył i umacniał ją swoim nauczaniem, zwłaszcza kazaniami. Co więcej, bronił wiary, odbywając liczne rozmowy z komunistami, począwszy od urzędników niższego szczebla, poprzez ministrów, aż do I sekretarza PZPR. Podczas tych spotkań, które trwały godzinami, broniąc Kościoła, wykładał jego naukę. Nawet Gomułce, z którym niejeden raz rozmawiał po kilka godzin, a raz nawet sześć...
Był człowiekiem wielkiej nadziei, co przebija się zwłaszcza w okresie więziennym. A przecież niewiedział, co będzie, liczył się z różnymi możliwościami, włącznie z wywózką na Syberię.
Kochał Boga, czego dowodzi cała praca duszpasterska, w której wykazywał się troską o Kościół i to nie tylko w Polsce, lecz także – dzięki specjalnym uprawnieniom – na terenie Związku Radzieckiego.
Żył miłością bliźniego. W „Zapiskach więziennych” zanotował: „Przebaczam wszystkim moim nieprzyjaciołom i tym, którzy są blisko mnie, i tym, którzy są daleko, i wydaje im się, że wszystko mogą”. Słowa przebaczenia zawarł też w testamencie: „Uważam sobie za łaskę, że mogłem dać świadectwo prawdzie jako więzień polityczny przez trzyletnie więzienie i że uchroniłem się przed nienawiścią do moich rodaków sprawujących władzę w państwie. Świadom wyrządzonych mi krzywd, przebaczam im z serca wszystkie oszczerstwa, którymi mnie zaszczycili”.
Trzeba podkreślić cnotę roztropności w kierowaniu Kościołem. A także męstwo – stale konfrontował się z trudnościami, niebezpieczeństwami, którym jako człowiek wierzący, biskup, pasterz odpowiedzialny za Kościół potrafił się przeciwstawić, będąc świadomym konsekwencji, włącznie z męczeństwem czy śmiercią.
Te cnoty heroiczne, poświadczone zeznaniami świadków oraz świadectwa o otrzymanych łaskach kwalifikują go do uznania za błogosławionego. Tego dotyczyć będzie kolejne opracowanie, tzw. „Disquisitio de virtutibus” (Dochodzenie o cnotach). Odpowiednie fragmenty zeznań naocznych świadków zestawimy z cnotami, które Prymas w stopniu heroicznym praktykował. Myślę, że takie studium liczyć będzie co najmniej 150 stron. I przypomnę, że bierzemy tu pod uwagę cnoty teologalne: wiarę, nadzieję i miłość; kardynalne – roztropność, sprawiedliwość, męstwo, umiarkowanie; moralne – czystość, ubóstwo, posłuszeństwo i pokorę.
Opierając się na mojej wiedzy i doświadczeniu, uważam, że Prymas Wyszyński to człowiek święty.
Choć w powszechnej opinii bardziej heroiczny mąż stanu, przewodnik narodu...
– Być może jego wielkość i dokonania w jakiś sposób przysłoniły osobistą świętość i cnoty, którym był wierny. Rzeczywiście, dostrzegam potrzebę ukazywania go od strony osobowości i świętości. Bardzo często pisze się o nim w aspekcie socjologii, historii, działalności publicznej, ale – nie negując tych perspektyw – to wszystko wynikało z ducha, z jego świętości. On nie może być przez Polaków zapomniany. Gdyby tak się stało - okazalibyśmy ogromną niewdzięczność.
Czy za naszego życia doczekamy jego beatyfikacji?
– Ufam, że tak! Pan Bóg dla każdego świętego ma swój czas. Prowadziłem proces beatyfikacyjny o. Honorata Koźmińskiego, napotykałem wiele trudności na różnych odcinkach. Sądziłem, że jeżeli dojdzie kiedyś do beatyfikacji, to w trzecim tysiącleciu. Jednak sprawy tak się potoczyły, że o. Honorat został beatyfikowany w 159. rocznicę urodzin przez Jana Pawła II. Pan Bóg ma swój czas... A więc pracujmy i ufajmy.
Zobacz nasz serwis
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.