Według najnowszego sondażu Calin Georgescu może obecnie liczyć na poparcie na poziomie ok. 50 proc.
Rumuńskie siły politycznego mainstreamu, zszokowane niespodziewanym sukcesem wyborczym prawicowego radykała, popełniły szereg błędów, które jeszcze bardziej je pogrążają - uważa ekspert OSW Kamil Całus. Według najnowszego sondażu Calin Georgescu może obecnie liczyć na poparcie na poziomie ok. 50 proc.
"Parada porażek władz rumuńskich, zaskoczonych wynikiem Georgescu w pierwszej turze wyborów prezydenckich w listopadzie ubiegłego roku doprowadziła do niebywałego wzrostu jego popularności. Według pierwszego od całego zamieszania sondażu wyborczego Georgescu, który zgarnął 23 proc. głosów w pierwszej turze anulowanych ostatecznie wyborów może liczyć dziś na 50 proc. poparcia" - powiedział PAP Całus, analityk warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich.
Społeczne niezadowolenie podsyciła przede wszystkim niezrozumiała dla wielu Rumunów decyzja Sądu Konstytucyjnego o anulowaniu wyborów prezydenckich, a także kolejne kroki starej - nowej koalicji: brak zmian na czele kluczowych partii i w rządzie, a także przesunięcie aż na maj terminu nowych wyborów prezydenckich.
"Listopadowy niespodziewany sukces wyborczy skrajnie prawicowego i antysystemowego Georgescu wywołał popłoch w rumuńskich partiach władzy, a więc przede wszystkim w kręgach socjaldemokratycznej PSD i centroprawicowej partii liberałów (PNL), które przed grudniową serią wyborów tworzyły koalicję rządzącą" - ocenił Całus.
W grudniu, tuż przed drugą turą walki o prezydenturę, Sąd Konstytucyjny podjął decyzję o anulowaniu wyborów i ich powtórzeniu. Krok ten wywołał kontrowersje, a duża część społeczeństwa odebrała go jako próbę storpedowania Georgescu. Protestowała również jego niedoszła oponentka w drugiej turze, liderka Związku Ocalenia Rumunii (USR) Elena Lasconi oraz jej zwolennicy. Pomimo awansu do drugiej tury wyścigu prezydenckiego Lasconi została później całkowicie pominięta w kluczowych rozmowach i ustaleniach głównych graczy rumuńskiej sceny politycznej.
Władze argumentowały, że anulowanie wyborów było podyktowane tym, że Georgescu prowadził nieprzejrzystą kampanię w sieciach społecznościowych, która mogła być wspierana przez "aktora zewnętrznego". "Pojawiły się głosy, że stała za nim Rosja i powiązani z nią ludzie, którzy mieli finansować jego kampanię. Na kilka dni przed drugą turą prezydent Klaus Iohannis ujawnił tajne raporty czterech służb mające to potwierdzić, jednak nic z nich jasno nie wynikało. To podsyciło antysystemowe nastroje, napędzając narrację o manipulacjach wyborczych po stronie władz" - przypomina Całus.
Dalej, jak ocenia ekspert, było "tylko gorzej". "Seria błędów" nałożyła się na narastające od lat rozczarowanie partiami głównego nurtu rumuńskiej polityki.
Według Całusa bez względu na to, czy wyborcza interwencja z zewnątrz na korzyść Georgescu miała miejsce czy nie, to "ludzie mają dość rządzącego od dekad politycznego mainstreamu i to właśnie dlatego byli i nadal są gotowi głosować na skrajnych kandydatów".
"Co w tej sytuacji zrobiły główne partie? Czy wykonały chociażby gest, by zasygnalizować zmiany, np. wystawiając do pierwszego szeregu nowe twarze? Po wyborach parlamentarnych, które odbyły się 1 grudnia powstał niemal identyczny z dotychczasowym gabinet, a na jego czele stanął ten sam Marcel Ciolacu, który ma ogromny elektorat negatywny i w oczach wielu Rumunów uosabia najgorsze cechy obecnego systemu: kolesiostwo i układy" - zaznaczył Całus.
"Kolejna sprawa to pozostanie u władzy pomimo zakończenia kadencji dotychczasowego prezydenta Klausa Iohhanisa, również fatalnie ocenianego przez Rumunów. Nastąpiło to w bardzo wątpliwy prawnie sposób, a według części opinii było to wręcz działanie niekonstytucyjne" - dodał. Iohannis oświadczył, że pozostanie na stanowisku do objęcia urzędu przez nową głowę państwa.
Jednak i na tym polityczne i wizerunkowe błędy rumuńskich decydentów się nie skończyły. Wbrew oczekiwaniom, że do wyborów dojdzie jak najszybciej, a więc w okolicach marca, po przeciągających się deliberacjach rząd ogłosił ich datę dopiero na maj.
"Nie dość, że na tak zwanego wspólnego kandydata sił proeuropejskich wybrano starego wygę, mainstreamowego liberała Crina Antonescu, to nawet on ostatecznie zawiesił swoją kandydaturę, widząc, jak niemrawo idą rozmowy o poparciu koalicji" - powiedział Całus.
"Wisienką na torcie czy raczej kolejnym gwoździem do trumny sił systemowych stały się ostatnie zmiany prawne" - ocenił Całus. Po pierwsze skrócono czas głosowania w komisjach za granicą, co komentatorzy odebrali jako dyskryminację diaspory. Rumuni za granicą w zdecydowanej większości popierają bowiem kandydatów radykalnej prawicy. Dodatkowo zaostrzone zostały przepisy, dotyczące reklamy politycznej.
"Potencjalnie penalizują one (chodzi o kary idące w dziesiątki tysięcy euro) każdego, kto napisze w mediach społecznościowych post popierający tego lub innego kandydata. To nie podoba się elektoratowi i dolewa paliwa radykałom twierdzącym, że mainstream chce cenzury" - konstatuje ekspert OSW.
Justyna Prus
Według najnowszego sondażu Calin Georgescu może obecnie liczyć na poparcie na poziomie ok. 50 proc.
Zapewnił też o swojej bliskości mieszkańców Los Angeles, gdzie doszło do katastrofalnych pożarów.
Obiecał zakończenie "inwazji na granicy" i zakończenie wojen.
Ale Kościół ma prawo istnieć, mieć poglądy i jasno je komunikować.