Dalajlama XIV, który niedawno zrezygnował z funkcji politycznego przywódcy Tybetańczyków na uchodźstwie, powiedział w sobotę, że to lud Tybetu zdecyduje, czy instytucja dalajlamy jako przewodnika duchowego i zarazem politycznego przywódcy ma przetrwać.
Dalajlama, który przebywa w Tuluzie (południowy-zachód Francji), gdzie prowadzi konferencje i wykłady, podkreślił podczas konferencji prasowej, że "jego reinkarnacja jest wyłącznie jego sprawą", odnosząc się w zawoalowany sposób do intencji Pekinu, który chciałby przejąć polityczną kontrolę nad wyborem duchowych przywódców Tybetu. Byli oni tradycyjnie poszukiwani pośród dzieci urodzonych po śmierci lamów, wśród których mnisi odnajdywali kolejne wcielenie swego zmarłego przewodnika.
Pytanie o to, czy tradycja dalajlamów powinna być kontynuowana, obecny duchowy przywódca Tybetańczyków zadawał od 1959 roku, gdy zmuszony był do ucieczki z okupowanego tybetu do Indii; dziś uważa, że zdecydować o tym powinien lud, on sam zaś złożył już funkcje polityczne, przekazawszy je nowemu premierowi rządu Tybetu na uchodźstwie - Lobsangowi Sangayowi.
Inni religijni przywódcy Tybetańczyków uważają, że z decyzją o roli dalajlamów nie należy się spieszyć, a dalsza dyskusja w tej sprawie zostanie podjęta we wrześniu podczas spotkania głównych patriarchów różnych szkół tybetańskiego buddyzmu.
Dalajlama powiedział jednak z naciskiem, że sprawa jego reinkarnacji dotyczy "wyłącznie jego samego i nikogo innego". Przypomniał, że dwa razy w historii do poszukiwań reinkarnowanego dalajlamy "wmieszał" się cesarz Chin, ale cesarz ów był buddystą oraz duchowym uczniem kilku dalajlamów i panczenlamów.
Teraz jednak w Chinach "rząd komunistyczny jest ateistyczny, uznaje religię za truciznę, a dalajlamę za demona: to trochę za daleko posunięte, by ateistyczny rząd szukał reinkarnacji demona; to jest dość absurdalne" - żartował z dziennikarzami Dalajlama XIV.
"By się do tego mieszać, rząd Chin powinien przede wszystkim zaakceptować ideę odradzania się (dusz)" - dodał po angielsku przywódca Tybetańczyków, którego wystąpienie tłumaczył na francuski pisarz i buddysta Matthieu Ricard.
Chiny rządzą Tybetem od 1950 roku, kiedy wkroczyły tam ich wojska i ogłosili "pokojowe wyzwolenie". Dalajlama uciekł w 1959 roku do Indii po nieudanym powstaniu. W ostatnim czasie Chiny jeszcze mocniej zacieśniły kontrolę nad tym regionem obawiając się, by kwestia tybetańska nie zakłóciła procesu przekazania władzy w Pekinie, który ma się zacząć pod koniec przyszłego roku.
Chiny w 2007 roku uznały, że wszystkie inkarnacje tzw. żywych Buddów, czyli ważniejszych lamów, muszą mieć zgodę rządu. Tym samym państwo przyznało sobie prawo uznawania dostojników religijnych. Według chińskiej Państwowej Administracji Spraw Religijnych, która ogłosiła te przepisy, wcielenia żyjących Buddów bez aprobaty rządu lub wydziału ds. religii są nielegalne i nieważne. Przepisy te ponadto nakazują żywym Buddom "poszanowanie i ochronę zasady jedności państwa".
Dalajlama wspominał już parę lat temu, że odrodzi się poza Tybetem, jeśli nie będzie mu dany powrót tam za życia.
Część Tybetańczyków martwi się, że po śmierci obecnego dalajlamy Chiny obsadzą jego stanowisko według swego uznania i nie zatwierdzą wybranego przez Tybetańczyków.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.