Odkryłem w ubiegłym roku. Problem nie tkwi w szkole, w coraz bardziej zeświecczonej kulturze, nawet nie w konsumpcji. Tkwi w rodzicach.
Sezon pierwszokomunijny w pełni. W tym roku, ze względu na trwającą kampanię wyborczą, trochę w medialnym cieniu. Jeśli przebiją się jakieś wiadomości, dotyczą albo skandalu z lokalem, albo cen przyjęć i prezentów. Resztę znaleźć można w tak zwanych niszach. Strony parafialne, świadectwa przeżycia programu Baranki, rzadziej wywiady z rodzicami i dziećmi. Generalnie biadolenie na przerost konsumpcji nad duchowym przeżyciem. Dotyczy w takiej samej mierze dzieci jak dorosłych. Choć, oczywiście, są wyjątki.
Od kilku lat krążyło mi po głowie pytanie. Dość ważne. Jak to jest… Dziecko z tygodnia na tydzień angażuje się coraz bardziej. Widać jak przeżywa pierwsze pełne uczestnictwo we Mszy świętej. Czuje się ciepło rozpalonego w sercu i umyśle ognia. I nagle, z dnia na dzień, wszystko gaśnie.
Odkryłem w ubiegłym roku. Ten utwierdził mnie w przekonaniu. Problem nie tkwi w szkole, w coraz bardziej zeświecczonej kulturze, nawet nie w konsumpcji. Tkwi w rodzicach.
Na własny użytek wyodrębniłem dwie kategorie: strażnicy i strażacy.
Młodzi harcerze mają szansę zdobyć sprawność strażnika ognia. Warunkiem jest umiejętność rozpalenia ogniska w każdych warunkach i podtrzymania go co najmniej przez kilka godzin. Bywa na obozach – całą noc. Wbrew pozorom nie jest to takie proste w czasach, gdy w większości domów mamy gazowe kuchnie, rzadko które dziecko potrafi trzymać w ręku siekierę, o umiejętności posługiwania się krzesiwem nie wspomnę. Oczywiście najprostszą metodą jest zebranie stosu suchych gałązek z igliwiem. Potem zdziwienie, że starczyło na kilka minut.
Rodzic – strażnik tę umiejętności posiada. Gromadzi materiał na ognisko. Później systematycznie dokłada do ognia, nie bojąc się, że po godzinie zabraknie drewna. Czyli potrafi z dzieckiem rozmawiać o sprawach najważniejszych, daje wsparcie gdy pojawiają się pierwsze oznaki zniechęcenia, wie jak zmotywować, a przede wszystkim nie posyła, ale podąża z dzieckiem trzymając je za rękę. Piękne jest widok rodzica stojącego przed dzieckiem w kolejce do konfesjonału, czy prowadzącego go za rękę do Komunii świętej. Cieszy, gdy rodzice proszą o pomoc, szukają wsparcia, sięgają po literaturę. A przede wszystkim modlą się z dziećmi i rozmawiają.
Rodzic – strażak gasi. Bywa już następnego dnia. Bo trzeba odpocząć po imprezie, posprzątać salę, odwieźć dziadków. Każda wymówka jest dobra. Przecież już po Komunii. Jedni w poniedziałek powiedzą dziecku: masz rok z głowy, inni po kilku tygodniach zapłoną świętym oburzeniem: przecież nie będę cię co niedziela wozić do kościoła. A dziecko…? Ono ma sumienie heteronomiczne. Czyli kieruje się tym, czym kierują się rodzice. W praktyce oznacza to mniej więcej tyle: ksiądz tak mówi, bo musi, bo taki jest jego zawód, a racja jest po stronie matki i ojca.
Po kilku tygodniach przygotowań doświadczony duszpasterz już wie którzy są strażnikami, a którzy strażakami. Choć czasem (rzadko) bywają niespodzianki. I staje przed dylematem. Przymknąć oko, udawać, że wszystko jest w porządku, jakoś przepchnąć licząc na cud, czy mieć odwagę powiedzieć: proszę państwa może za rok, albo za dwa. Licząc się z oporem, świętym oburzeniem, skargami do kurii i wrzawą co najmniej połowy parafii, ze chce skrzywdzić dzieci. Pytanie czy troska o to, by dziecku towarzyszyli strażnicy ognia jest krzywdzeniem, bądź jak mówią niektórzy "odpychaniem od Boga", pozostaje otwarte.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Brutalność syjonistów jest daleka od jakiejkolwiek ludzkiej moralności.
Iran groził wcześniej, że przypuści tej nocy "największy i najbardziej intensywny" atak na Izrael.
- Siła oszustwa i kłamstwa oślepia nas - stwierdził łaciński patriarcha Jerozolimy.
To kolejny w ciągu ostatnich trzech dni odwetowy nalot rakietowy Iranu na Izrael.