Książka na pierwszy rzut oka budzi zaufanie. Dalsza lektura rodzi jednak coraz bardziej zasadnicze wątpliwości...
Autor subtelnie „wbija klina” między nauczanie Kościoła a uprawianie medytacji. Gdzieś tam w „akademickich programach edukacji religijnej (…) konkretnego Kościoła” (s. 43) są jakieś teorie i prawdy pojęciowe, a nasza medytacja umożliwia doświadczanie Boga, umacnia nas, buduje między nami wspólnotę – takie wnioski wysnuje czytelnik z tych wywodów. A więc Kościoły chrześcijańskie nudzą teoriami, a przecież liczy się doświadczenie; wyznaniowa tożsamość dziecka, jego korzenie są bez znaczenia. Autor zarzuca chrześcijaństwu „specyficzny stosunek do dzieci” (s. 47) i brak szacunku dla duchowego wymiaru dziecka oraz ignorowanie jego naturalnej otwartości i wrażliwości na Boga. Z książki wynika, że tylko medytacja rozwija tę wrażliwość, tylko medytacja jest źródłem pozytywnych postaw i zachowań nauczycieli i uczniów. W przedziale wiekowym objętym proponowaną tutaj medytacją, dzieci w Kościele katolickim przystępują do Pierwszej Komunii Świętej (9 lat), potem młodzież do bierzmowania (15-16 lat). Jak przedstawiona w ten sposób medytacja wpłynie na przygotowanie do tych sakramentów i późniejsze życie nimi na co dzień? Czy nie okaże się zbyt silną konkurencją? „Uczniowie w tym wieku [13-15 lat] uznają ‘uniwersalną’ korzyść płynącą z medytacji i jakkolwiek często mogą kwestionować i buntować się przeciwko nauce religii, to doceniają medytację, nadal znajdują w niej przyjemność i są do niej przywiązane” – czytamy w rozdziale poświęconym etapom duchowego i psychologicznego rozwoju dziecka (s. 88).
Droga do Boga
„Nie rób niczego, co mogłoby ograniczyć ich pojmowanie Boga lub zniszczyć ich spontaniczną relację z Nim” – zaleca autor nauczycielom (s. 24). Pytanie tylko, czy właściwą drogą do pojmowania Go jest powtarzanie mantry w bezruchu?
Człowiek jest jednością, a jedna uprawiana metoda, zwłaszcza taka, która głęboko dotyka ducha i psychiki, nie pozostaje bez wpływu ani na inne formy modlitwy, ani na inne sfery życia. Autor książki zapewnia, że „regularne okresy medytacji dają pozytywne efekty w życiu (…). Są to zmiany trwałe” (s. 35). Właśnie. Znam przypadek ludzi, którzy po jakimś czasie uprawiania medytacji według opisanych tu zasad, potem nie byli w stanie prowadzić prawdziwej medytacji chrześcijańskiej, lectio divina, chociaż uznali ograniczenia tamtej metody i sami chcieli znaleźć coś innego. Po prostu, byli już jakby „zaprogramowani” na siedzenie po ciemku na podłodze i powtarzanie jednego słowa.
Nauczyciele
Zastanawiające, że nikt z nauczycieli, których wypowiedzi stanowią ważną część książki, nie zgłasza istotnych wątpliwości co do samej idei i zasad medytacji. Niektórzy wręcz są „podekscytowani” lub „czują się uprzywilejowani”, że mogą prowadzić medytację z dziećmi. Jedyne ich wątpliwości dotyczą tego, czy umieją przekonać uczniów do medytacji i czy uczniowie zdołają się skupić i wyciszyć. Z ich wypowiedzi nie wynika też, czy sami są ludźmi wierzącymi i praktykującymi. Niektórzy mają spore doświadczenie uprawiania medytacji czy jogi. Jedna z nauczycielek zapewnia, że wprowadzenie medytacji umożliwiło jej „uczenie religii na głębszym poziomie” (s. 79).
Problemy uczniów z odpornością na stres, z koncentracją przy nauce czy ze spokojnym zachowaniem z pewnością wymagają jakichś środków zaradczych, ale niech to będzie gimnastyka, ćwiczenia relaksacyjne czy terapia, a nie… no właśnie. Medytacja? Chrześcijańska? Dalekowschodnia? Jakaś nowa, synkretyczna?
Pytania, pytania…
Pytań i wątpliwości pojawia się znacznie więcej: np. dlaczego słowa „medytacja” i „kontemplacja” są używane zamiennie („proces kontemplacji” s. 20, „kontemplatywna świadomość dzieci i młodzieży” – Wprowadzenie) i nie są definiowane? Skąd przeciwstawienie „medytacji chrześcijańskiej” oraz „medytacji myślnej i prowadzonej” (s. 25) – czyżby medytacja myślna lub prowadzona nie mogła być chrześcijańska? Czym w takim razie jest lectio divina? Jak rozumieć stwierdzenie, że „medytacja może być postrzegana jako droga do (…) harmonii i jedności z resztą stworzenia” (s. 89)? Osobny temat to „chrześcijańskie korzenie medytacji”, w ujęciu o. Johna Maina OSB, dla którego „medytacja jest drogą samoświadomości i samoakceptacji” (s. 99).
Powyższe uwagi i pytania płyną z niepokoju i troski. Z czym tak naprawdę mamy tutaj do czynienia, co może zostać wpuszczone do szkół? Nie chodzi tu o jakieś utarczki między zwolennikami różnych form modlitwy, sprawa jest nieporównanie głębsza. Katechizacja i edukacja religijna dzieci i młodzieży z pewnością nie jest wolna od wad i błędów. Czy jednak rozwiązaniem ma być medytacja, mająca posmak nowości i powołująca się na tradycję, a do tego opatrzona przymiotnikiem „chrześcijańska”? „Nie każdemu duchowi dowierzajcie, ale badajcie duchy, czy są z Boga”, zaleca św. Jan (1 J 4, 1).
Ernie Christie, Medytacja chrześcijańska w szkołach. Przewodnik dla nauczycieli i rodziców, z filmem DVD, tłum. Hanna Mijas, Piotr Żak, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2012, 120 stron
Premier Sunak był przerażony tym, co działo się do tej pory.
Premier Sunak był przerażony tym, co działo się do tej pory.